Wokół Tatr - wyprawa rowerowa
Pierwotny plan zakładał start w dniu wczorajszym. Jednakże potężne opady zmusiły nie do skrócenia trasy i przesunięcie jej na kolejny dzień
Galeria zdjęć z wyprawy
Dzień 1
Piwniczna – Stará Ľubovňa– Spišká Belá– Kieżmark – Mlynčeky - Tatranská Lomnica
Po bezproblemowej podróży PKP punktualnie 14.04 wysiadłem na
stacji Piwniczna Zdrój. Po inauguracyjnej fotografii ruszyłem wzdłuż Popradu do
nowego mostu wiodącego do granicy ze Słowacją w Mniszku. Przez chmury od czasu
nieśmiało wyglądało blade słońce. Przez pierwsze kilometry szło bardzo dobrze,
ale jak się spodziewałem wkrótce zaczęły się schody, a konkretnie jak pokazuje
znak 12% podjazdu. Na szczęście każdy podjazd kiedyś się kończy i ma tę zaletę że
po nim jest szybki zjazd. Przed Starą Lubownią sfotografowałem piętrzący się nad
nią średniowieczny zamek, a następnie skręciłem na zachód i droga upływała choć
nie obyło się bez kilku podjazdów.
Lubowniański
zamek
Zbudowany
na początku XIV
wieku,przez znane węgierskie
rody - Omodejów i Drugethów. W roku 1412, po podpisaniu przez władców Węgier i
Polski traktatu o pokoju węgierski
król Zygmunt Luksemburski przekazał
polskiemu władcy Władyslawowi II Jagiellońskiemu w zastaw za 37 000 kop praskich
groszy, Lubowniański
Zamek i 16 spiskich miast. W latach 1412- 1769 zamieszkiwali na zamku polscy
starostowie, zarządzający darowanymi ziemiami Spisza. W latach
1655- 1661 na zamku były
przechowywane polskie klejnoty koronne. (źr.
http://www.staralubovna.sk/)
Lubowniański zamek |
Kościół Wniebowstąpienia Najświętszej Marii Panny i renesansowa dzwonnica |
Pomiędzy nimi są dwa ciekawe
obiekty: kościól św. Anny
Kościół
rzymskokatolicki św. Anny
Wioska
Strážky położona jest na lewym brzegu Popradu, a obecnie
jest częścią miasta Spiska Bela. Znajduje sięw niej unikatowy kompleks budynków, który
jest narodowym zabytkiem kultury (od 1970 roku). Jeden z nich jest
Rzymskokatolicki kościół św. Anny z końca XV i
początku XVI
wieku. Cały
budynek ma późnogotycki
charakter.Wewnątrz
zachowane są trzy
późnogotyckie ołtarze(źr. www.spisskabela.sk)
oraz niewielki kasztel.
Strážky
dwór wraz z późnogotyckim kościołem św. Anny i renesansową dzwonnicą - spełniał rolę wieży obserwacyjnej.
Dwór swój obecny renesansowy wygląd osiągnął w XVI -
XVII wieku. Renesansowy charakter został podkreślony przez park w stylu angielskim, który
został
zaprojektowany zgodnie z modą epoki.
(źr. www.sng.sk)
Przez las niewielkim podjazdem z
widokiem na Tatrzańskie szczyty jechałem aż do Tatranskiej Lomnicy. Nocleg za 10
euro znalazłem na przedmieściach Starej Leśnej w schronisku Prvý Máj. Po
rozpakowaniu mogłem udać się na kolację która składała się z moich ulubionych bryndzowych haluszków oraz tmavego piwa.
Teraz
zrelaksowany mogłem się zregenerować przed najtrudniejszym odcinkiem na
zaplanowanej trasie. Tak to wyglądało z mapy.
schroniskp Prvý Máj |
Dzień 2
Tatrzańska Łomnica - Štrbské Pleso - Liptovský Peter - Liptovský Mikuláš - Liskova
Poranne słońce spowodowało że już po 6 byłem na nogach. O wschodzie słońce pięknie oświetlało tatrzańskie szczyty. Na niebie nie było ani jednej chmurki co po wczorajszym pochmurnym dniu napawało optymizmem. W rezultacie już o ósmej rano dosiadłem swojego dwukołowego rumaka i wyruszyłem na trasę. Biorąc pod uwagę, że startowałem z nieco ponad 800 metrów, a docelowo miałem wjechać na 1250 miałem pewne obawy. Jednak starając się trzymać równą kadencję nie śpiesząc pokonywałem kolejne kilometry. Nie było tak źle. Minąłem Starý Smokovec, a po niespełna dwóch godzinach dotarłem do Štrbskégo Plesa. Samą miejscowość ominąłem. Od tego momentu mogę cieszyć się szybkimi zjazdami. Niestety temperatura nie powalała, a niebo znów zaczęły przesłaniać ciemne chmury. Rezultat był taki że raz po raz zakładałem kurtkę to znów ją ściągałem, ale zimowe rękawiczki miałem ciągle na rękach. Podczas przerwy śniadaniowej na poboczy drogi zaobserwowałem niecodzienne zjawisko. Z nieba spadały niewielkie płatki śniegu, pomimo że akurat świeciło słońce, a temperaturę licznik wskazywał około 16 stopni.
Niedługo po minięciu terenu Parku Narodowego trasa się wypłaszczyła, a ja miałem przed sobą, mimo że to połowa maja pokryte śniegiem Niskie Tatry, na zachodzie zaś pasma Wielkiej Fatry. Aby uniknąć jazdy główną drogą w miejscowości Liptovský Peter skręciłem w prawo i do Liptowskiego Mikulasza pojechałem przez Jamniki. Szlakiem rowerowym było dalej, ale ciekawiej. W Mikulaszu uraczyłem się kebabem. Stwierdziłem, że to bardzo ładne miasteczko i zdecydowanie robi lepsze wrażenie niż jego odpowiednik po drugiej stronie Tatr czyli nasze Zakopane.
Niedługo po minięciu terenu Parku Narodowego trasa się wypłaszczyła, a ja miałem przed sobą, mimo że to połowa maja pokryte śniegiem Niskie Tatry, na zachodzie zaś pasma Wielkiej Fatry. Aby uniknąć jazdy główną drogą w miejscowości Liptovský Peter skręciłem w prawo i do Liptowskiego Mikulasza pojechałem przez Jamniki. Szlakiem rowerowym było dalej, ale ciekawiej. W Mikulaszu uraczyłem się kebabem. Stwierdziłem, że to bardzo ładne miasteczko i zdecydowanie robi lepsze wrażenie niż jego odpowiednik po drugiej stronie Tatr czyli nasze Zakopane.
Liptowski Mikułasz (słow. Liptovský Mikuláš, do
1952 Liptovský Svätý Mikuláš; węg. Liptószentmiklós; niem. Sankt Nikolaus in der
Liptau, Liptau-Sankt-Nikolaus) – miasto powiatowe w północnej Słowacji, w kraju
żylińskim. Centrum gospodarcze, kulturalne i turystyczne historycznego regionu
Liptów.Miasto leży nad rzeką Wag w Kotlinie Liptowskiej między Górami
Choczańskimi (Chočskévrchy) i Tatrami Zachodnimi na północy a Niżnymi Tatrami
na południu. Tuż na zachód od miasta leży wielki sztuczny zbiornik wodny
Liptovská Mara.(źr. www.pl.wikipedia.org)
Posilony ponownie zmieniłem zaplanowaną trasę i wybrałem drogę w kierunku na Tatralandię okrążając jezioro Liptovská Mara północną stroną.
Zbiornik retencyjny Liptovská Mara powstał w latach
1965 – 1975 poprzez przegrodzenie rzeki Wag zaporą ziemną długości 1225 m (w
koronie blisko 1350 m) i wysokości maksymalnej 45 m. Zapora, szeroka u podstawy
na ok. 270 m, na lewym brzegu opiera się o terasę napływową Wagu(źr.
www.pl.wikipedia.org)
Koniec etapu zaplanowałem w Liskovej przed Rużomberkiem i
dobrą chwilę zajęło mi jest znalezienie noclegu. Biorąc pod uwagę na panujące
temperatury wolałam jednak nocleg pod dachem. Przy tej okazji nasunęło mi się
spostrzeżenie. U nas również ten efekt występuje.Pomimo, że nie niby bieda,
kryzys, ale spotkałem się z odmową z noclegu na jedną choć zadawalałem się
łóżkiem bez pościeli to woleli odmówić niż zarobić te 10 €, a przecież na pewno poza sezonem w
środku tygodnia pies z kulawą nogą o nocleg już nie zapyta. Na szczęście udało
mi znaleźć na samym początku Laskowej u bardzo miłej pani za 5 €. Jeszcze
tylko typowe dla turysty zakupy: piwo, zupa w proszku oraz pomarańcza by
uzupełnić witaminy i można odpocząć Chcę też podziękować miłej pani która mnie przyjęła. Nie
tylko nie przyjęła, ale jeszcze poczęstowała pysznym ciastem.
Dzień 3
Liskova – Rużomberk – Dolny Kubin – Oravski Podzamok – Oravska Priehrada – Tvrdošín- Trstená – Chochołów
Po wczorajszej blisko 100 kilometrowej trasie dziś rano już tak chętnie się nie zrywałem, ale o 8:30 byłem już gotowy wsiąść na siodełko. Termometr pokazywał 6 stopni, ale słońce nieśmiało przebijało chmury. Trasa na mapie wyglądała niegroźnie, ale bałem się tego trzeciego dnia, w którym można się było spodziewać kryzysu. Miałem czas, więc nie forsowałem tempa. Przed Rużomberkiem, jechałem wzdłuż rzeki Wag, po drugiej stronie rzeki jakieś duże fabryki hałdy na jej terenie wskazywały, że to browar. Taki widok odbiera ochotę na piwo. Potem sprawdziłem i to były zakłady papiernicze. Ominąłem miasto bokiem i skierowałem się na północ w kierunku na Dolny Kubin. Jedyna możliwa droga to główna szosa, więc musiałem znieść spory ruch samochodów, ale droga po remoncie więc jechało się dość dobrze. Kierowcy omijali mnie szerokim łukiem. Na długim podjeździe przed Kubinem minął mnie policjant na motorze, potem drugi i teraz kolejno mijały mnie starsze panie na rowerkach. Okazało się, że miały elektryczne wspomaganie i bez większego wysiłku przyjechały i pojechały do przodu. Po chwili zostałem sfilmowany i znalazłem się w grupie słowackich kolarzy którzy w ramach zgłoś rajdu podążali w tym samym kierunku.Przed Orawskim Podzamkiem wybudowano fragment trasy ekspresowej więc skierowałem się na starą drogę. Tu spotkał mnie pech. Na 2 km przed miasteczkiem złapała mnie gradowa burza. Na kompletnym pustkowiu, bez szans aby się gdzieś schronić i przeczekać. Trzeba było założyć nieprzemakalne ciuchy. Po 10 minutach burza ustała. Nie mogła poczekać aż do jadę do zamku. Zdjąłem niewygodne spodnie machnąłem selfi z zamkiem w tle i ruszyłem dalej.
O początkach samego Zamku Orawskiego niewiele wiadomo. Można jednak przypuszczać, że powstał tak jak wiele innych zamków na Węgrzech, po najeździe tatarskim w 1241 roku. Pierwsze pisemne wzmianki o nim pochodzą z drugiej połowie XIII wieku. Gród skalny wybudowany na sposób „orlego gniazda“, nad rzeką Orava pierwotnie w stylu romańskim i gotyckim, został później przebudowany na renesansowy i neogotycki.
Zamek pełni rolę pamiątki narodowej i muzeum. Prezentowana jest w nim historia samego zamku, oraz ekspozycja przyrodnicza oraz etnograficzna Orawy. Należy wspomnieć o imponującej kolekcji okazów ornitologicznych, zgromadzonej przez Antoniego Kocyana, polskiego leśniczego. Zbiory prezentują nie tylko ptaki, stale osiadłe na Orawie, lecz także zlatujące tam.(źr. http://www.oravskemuzeum.sk/)
Drogowskazy pokazywały kolejny cel -Trstená38 km. Wcześniej minąłem jeszcze jedną ciekawą miejscowość z typową dla Oravy zabudową – Podbiel z kompleksem drewnianych domów zrębowych, wybudowanych w XIX i na początku XX wieku.
Po krótkiej przerwie ruszyłem do Tvrdošína. Ponieważ pogoda znów było jako taka zdecydowałem się po raz kolejny wydłużyć trasa i dojechać do zapory na Orawie.
Na tle zbiornika orawskiego wśród chmur piętrzyła się pokryta śniegiem Babia Góra, a wokół mnie widoki Orawy. Przed Trsteną znowu musiałem zmierzyć się z 12% podjazdem.
Zanim dojechałem do Chochołowa pokonałem jeszcze trzy takie podjazdy. W Trstenie skręciłem na Suchą Horę i opuściłem Słowację zjeżdżając do Chochołowa. Znów rozpadało się na dobre, ale na szczęście szybko znalazłem nocleg.Byłem pełen obaw o dzień jutrzejszy bo w prognozach zapowiadali śnieg i przymrozki. Gdzie to ocieplenie klimatu
Podbiel |
Po krótkiej przerwie ruszyłem do Tvrdošína. Ponieważ pogoda znów było jako taka zdecydowałem się po raz kolejny wydłużyć trasa i dojechać do zapory na Orawie.
Zanim dojechałem do Chochołowa pokonałem jeszcze trzy takie podjazdy. W Trstenie skręciłem na Suchą Horę i opuściłem Słowację zjeżdżając do Chochołowa. Znów rozpadało się na dobre, ale na szczęście szybko znalazłem nocleg.Byłem pełen obaw o dzień jutrzejszy bo w prognozach zapowiadali śnieg i przymrozki. Gdzie to ocieplenie klimatu
Dzień 4
Chochołów – Nowy Targ – Dębno –Frydman – Niedzica – Sromowce Wyżne
Po przecięciu drogi Z Cichego do Czarnego Dunajca zaczął się nowiutki asfalt na którym pozostał ślad po jakimś wyścigu. Po 300 m osiągnąłem premię górską i potem aż do Nowego Targu miałem z górki i przez pół godziny bez pedałowania nawet zmarzłem. Trasa doprowadziła mnie do głównej szosy z Nowego Targu. Aby jak najmniej się poruszać jeszcze kilka kilometrów jechałem obok niej prze wieś Rogoźnik. Jednakże obok głównej drogi wybudowano piękną drogę rowerową, oddzieloną od samochodów z miejscami na odpoczynek. Dobrze się złożyło, bo akurat zaczęło padać i było gdzie przeczekać.
Szlak Tatrzański poprowadzono w ten sposób, że przez las omija się całkowicie niemal cały Nowy Targ. Szkoda, że kończy się przy kładce na Białym Dunajcu. Zboczyłem jeszcze do rezerwatu torfowisk - Bór na Czerwonym.
Rezerwat "Na Czerwonem" o pow. 2 ha
został utworzony już w 1925 roku. Jest to jedyny rezerwat torfowiskowy - leśny
w polskiej części obfitującej w torfowiska Kotliny Orawsko - Nowotarskiej.
Zachowały się w nim zróżnicowane i dobrze wykształcone biocenozy leśne,
przejściowe i torfowiskowe. Rezerwat "Bór na Czerwonem" zawdzięcza
swą nazwę glonowi Zygoniumericetorum, którego plecha w okresie jesieni ma barwę
czerwoną. Rezerwat jest położony na terenie Nadleśnictwa Nowy Targ, w
Leśnictwie Bór. (źr. www.nowytarg.pl)
Minąłem lotnisko i kolejne 10 km niestety musiałem przemęczyć się główną drogą do Nowego Sącza. W Dębnie odbiłem w prawo. Tu obowiązkowo trzeba było zahaczyć o zabytkowy kościółek.
Kościół parafialny św. Michała Archanioła w
Dębnie Podhalańskim, zbudowany został w 1490 r., wieżę wzniesiono w 1601 r.
Jego powstanie wiąże się z działalnością cystersów w Ludźmierzu, ale wiarygodna
wzmianka pochodzi dopiero z 1335 r. Ściany kościoła od wewnątrz zdobią
unikatowe malowidła - polichromia z XV-XVI w., zawierająca motywy geometryczne
i roślinne w układzie pasmowym. Wewnątrz kościoła zobaczyć można m.in.
późnogotycki tryptyk w ołtarzu głównym z pocz. XVI w., zabytkowy krzyż z 1380
r., unikatowe cymbałki z XV w. oraz tabernakulum z pocz. XIV w. Obiekt w 2003
r. został wpisany na Listę Światowego Dziedzictwa Kulturowego i Naturalnego
UNESCO.(źr. http://www.drewniana.malopolska.pl/)
Kolejnym ciekawym miejscem była wieś Frydman. Za Frydmanem jedyny tego dnia sztywny podjazd do Wolsztyna, a potem zjazd do Niedzicy. Po obowiązkowych fotach na tle zamku i spacerze po koronie zapory w kilka minut dojechałem do Sromowiec. Pomimo wczesnej jeszcze pory i tylko lekko przekroczone 50 na liczniku miałem dość tego ponurego dnia szybko znalazłem nocleg. A w kolejnym dniu pogoda podobno mała się poprawić.
Dzień 5
Sromowce Wyżne – ČervenýKláštor – Szczawnica –Krościenko – Nowy Sącz – Gródek n/Dunajcem – Jamna
Do wyboru mamy dwie drogi.Po stronie słowackiej lub polskiej. Wybieram polską stronę i ruszam z wzdłuż Dunajca. Po niespełna godzinie jestem w Sromowcach Niżnych i przez kładkę nad Dunajcem przejeżdżam na drugą stronę do Czerwonego Klasztoru. Na Dunajcu zaczynają się pierwsze spływy kajakowe, pontonowe, no i oczywiście te na tratwach. Spod klasztoru ruszam ścieżką szlakiem przełomu Dunajca.
O powstaniu Przełomu Dunajca
Dawno temu w dolinach między Tatrami i Pieninami rozciągało się ogromne jezioro. Nad taflą wody widoczne były tylko nieprzyjazne szczyty górskie… (kogo zaciekawiła ta legenda odsyłam na stronę autora - http://www.bajkowyzakatek.eu/2011/02/polskie-legendy-o-powstaniu-przeomu.html)
Trasa wzdłuż przełomu jest niezwykle piękna i naprawdę gorąco wszystkim polecam. Co chwilę mijam kolejne tratwy. Machamy sobie nawzajem. Kończy się w Szczawnicy w miejscu gdzie do Dunajca wpada górska rzeka Grajcarek wypływający z rezerwatu Białego w Małych Pieninach. Ostateczny dzisiejszy cel to Stary Sącz i jest jedyny płaski etap na mojej trasie bez żadnych podjazdów. Skręcam w prawo i drogą wzdłuż Grajcarka jadę do centrum Szczawnicy. Przy Domu Zdrojowym szamam zakupiony owczy serek i ruszam w kierunku Krościenka.
W Krościenku mała przerwa na drugie śniadanie i tu niestety zaczyna się nieprzyjemna część trasy, chociaż bardzo ładna widokowo, wzdłuż drogi 969. Liczyłem na szlak dunajcowy, który miał przebiegać tu wzdłuż rzeki, ale nie szosą. Zaraz za Krościenkiem zatrzymałem się aby po raz pierwszy na tej wyprawie założyć krótkie spodenki i w ogóle letni strój. Zapowiada się, że słońce na dobre powraca. Mijam kolejno Tylmanową, Łącko i zbliżam się do Starego Sącza. Jest dopiero południe, a ja jestem prawie na końcu zaplanowanego odcinka. Kiełkuje we mnie myśl, żeby jednak nie kończyć etapu w Starym Sączu. Szybka analiza mapy i czasu na GPS i wskazywała, że do końca całej wyprawy czyli do Jamnej mam 4 - 5 godzin jazdy. Wprawdzie to kolejne 50 km, ale ja dziś nie miałem okazji się specjalnie zmęczyć na płaskiej trasie postanawiam więc spróbować. Omijam już Stary oraz Nowy Sącz. Za Sączem w Wielogłowach skręcam na lokalną drogę w kierunku na Gródek nad Dunajcem. Niestety ta trasa ma to do siebie, że trzeba pokonać kilka serpentyn i dość spore podjazdy. Trud jednak opłacalny ponieważ z góry rozciąga się piękny widok na Jezioro Rożnowskie i całe Pogórze. Mijam Gródek nad Dunajcem i w Bartkowej muszę podjąć kolejną decyzję jechać drogą główną dookoła przez Zakliczyn omijając przynajmniej jedną solidną górę czy jechać przez Podole kierunku na Bukowiec. Uznaję, że dam radę pokonać jeszcze jedną górę kieruje się na Górową upewniając się jeszcze u miejscowych czy droga jest przejezdna. Dostaję szczegółowe instrukcje gdzie należy wjechać w las, aby przedostać się na drugą stronę. Nie zauważam jednak właściwej ścieżki w którą powinienem skręcić i niepotrzebnie robię kilometrowy podjazd zanim się zorientowałem, że jednak źle jadę. Musiałem wrócić, ale na szczęście znalazłem właściwą drogę którą przez las i głęboką paryję miałem przedostać się do Bukowca. W dole przejechałem nad potokiem, a potem krótki, ale piekielnie stromy podjazd. Niestety po raz pierwszy nie dałem rady i 100 metrów musiałem wypchać rower na samą górę gdzie w końcu zobaczyłem ostateczny cel swojej wyprawy.
Na sąsiedniej górze majaczyła maleńka stąd Chatka Włóczykija pod Jamną. Znów zjazd, skręt w lewo i dwukilometrowa jazda wzdłuż po potoku Paleśnianka do podnóża Jamnej. Ponad sto kilometrów w nogach i przede mną ostatni podjazd 2 km i 150 metrów przewyższeń widziałem że nie będzie łatwo, ale spróbowałem. Prawie się udało, ale jestem po pięciu dniach, ponad czterystu kilometrach i prawie dziewięciu tysiącach metrów podjazdów na mecie.
Teraz kilka dni odpoczynku podczas festiwalu Pod Słońce.
W Krościenku mała przerwa na drugie śniadanie i tu niestety zaczyna się nieprzyjemna część trasy, chociaż bardzo ładna widokowo, wzdłuż drogi 969. Liczyłem na szlak dunajcowy, który miał przebiegać tu wzdłuż rzeki, ale nie szosą. Zaraz za Krościenkiem zatrzymałem się aby po raz pierwszy na tej wyprawie założyć krótkie spodenki i w ogóle letni strój. Zapowiada się, że słońce na dobre powraca. Mijam kolejno Tylmanową, Łącko i zbliżam się do Starego Sącza. Jest dopiero południe, a ja jestem prawie na końcu zaplanowanego odcinka. Kiełkuje we mnie myśl, żeby jednak nie kończyć etapu w Starym Sączu. Szybka analiza mapy i czasu na GPS i wskazywała, że do końca całej wyprawy czyli do Jamnej mam 4 - 5 godzin jazdy. Wprawdzie to kolejne 50 km, ale ja dziś nie miałem okazji się specjalnie zmęczyć na płaskiej trasie postanawiam więc spróbować. Omijam już Stary oraz Nowy Sącz. Za Sączem w Wielogłowach skręcam na lokalną drogę w kierunku na Gródek nad Dunajcem. Niestety ta trasa ma to do siebie, że trzeba pokonać kilka serpentyn i dość spore podjazdy. Trud jednak opłacalny ponieważ z góry rozciąga się piękny widok na Jezioro Rożnowskie i całe Pogórze. Mijam Gródek nad Dunajcem i w Bartkowej muszę podjąć kolejną decyzję jechać drogą główną dookoła przez Zakliczyn omijając przynajmniej jedną solidną górę czy jechać przez Podole kierunku na Bukowiec. Uznaję, że dam radę pokonać jeszcze jedną górę kieruje się na Górową upewniając się jeszcze u miejscowych czy droga jest przejezdna. Dostaję szczegółowe instrukcje gdzie należy wjechać w las, aby przedostać się na drugą stronę. Nie zauważam jednak właściwej ścieżki w którą powinienem skręcić i niepotrzebnie robię kilometrowy podjazd zanim się zorientowałem, że jednak źle jadę. Musiałem wrócić, ale na szczęście znalazłem właściwą drogę którą przez las i głęboką paryję miałem przedostać się do Bukowca. W dole przejechałem nad potokiem, a potem krótki, ale piekielnie stromy podjazd. Niestety po raz pierwszy nie dałem rady i 100 metrów musiałem wypchać rower na samą górę gdzie w końcu zobaczyłem ostateczny cel swojej wyprawy.
Na sąsiedniej górze majaczyła maleńka stąd Chatka Włóczykija pod Jamną. Znów zjazd, skręt w lewo i dwukilometrowa jazda wzdłuż po potoku Paleśnianka do podnóża Jamnej. Ponad sto kilometrów w nogach i przede mną ostatni podjazd 2 km i 150 metrów przewyższeń widziałem że nie będzie łatwo, ale spróbowałem. Prawie się udało, ale jestem po pięciu dniach, ponad czterystu kilometrach i prawie dziewięciu tysiącach metrów podjazdów na mecie.
Teraz kilka dni odpoczynku podczas festiwalu Pod Słońce.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz