sobota, 5 maja 2018

Green Velo z Elbląga do Augustowa

Green Velo z Elbląga do Augustowa




Pierwszy etap to głównie przygody z PKP. Już miesiąc wcześniej spędziłem półtorej godziny w kolejce do kasy, aby mieć pewność, że wejdziemy do pociągu z rowerami. Nie udało się kupić biletów bezpośrednio chociaż ten sam pociąg jechał również przez nasze miasto i w rezultacie wsiedliśmy w Krakowie tyle, że musieliśmy 4 godziny wcześniej jechać regionalnymi i czekać na nasz skład ponad 3 godziny. Tyle z tego pożytku, że przećwiczyliśmy manewr przesiadki jaka czekała nas w powrotnej drodze bo połączenia będą na styk, a nie chcemy spędzić kolejnych kilku godzin na dworcu w Krakowie przy powrocie. W końcu środku nocy wsiadamy do pociągu, który zawiezie nas do Malborka. To jednak nie koniec przygód związanych z podróżą pociągiem PKP. Oczywiście bilety sprzedano nam na miejscówkę na przeciwnych końcach wagonów niż stanowiska dla rowerów. W rezultacie po zabezpieczeniu rowerów przeciskaliśmy się z wszystkimi bagażami przez cały wagon. Uszkodzone drzwi do wagonu, brudne i śmierdzące toalety to właściwie standard i nie powinny nas dziwić.

Czytaj dalej.....










Po powrocie będę starał się o rabat za bilet Jedyny plus, że pociąg nie był przeładowany i udało się złapać trochę snu mając do dyspozycji sporo miejsca. O poranku, po ponownej wędrówce przez cały wagon z sakwami wylądowaliśmy na peronie w Malborku. Malbork niestety przywitał nas sporymi opadami. Zupełnie nie widziało nam się w tym deszczu startować, ale że po tym jak wysiedliśmy na sąsiednim peronie zapowiedziano pociąg do Elbląga to po krótkim przemyśleniu zapadła decyzja i wkrótce już pakowaliśmy się do nadjeżdżającego pociągu. Po kolejnych 20 minutach wylądowaliśmy na stacji w Elblągu gdzie bez zbędnej zwłoki przyjechaliśmy na położony nad rzeką Elbląg camping i rozbili nasz namiot.

Elbląg okazał się bardziej przyjazny bo powitał nas słońcem co postanowiliśmy wykorzystać na zwiedzanie miasta. W informacji turystycznej zaopatrzyliśmy się w mapki na dalszą część trasy oraz paszporty Green Velo, a także plan Elbląga oraz krótki przewodnik - Elbląg w 300 minut. Wędrując podanymi przez niego tropami trafiliśmy na nową starówkę. Nową ponieważ podobnie jak w Kołobrzegu nie ustępująca dawniej Gdańskiej starówka Elbląga uległa niemal całkowitemu zniszczeniu podczas II wojny światowej. Zrealizowana odbudowa – w duchu postmodernistycznej‚ retrowersji sprawia całkiem miłe dla oka wrażenie. Wspięliśmy się na taras widokowy Bramy Targowej stanowiącej pozostałością murów obronnych Starego Miasta. Dolna część bramy pochodzi Z 1319 r. W wewnętrznej części budynku można zobaczyć wykuty wzór łopaty czeladnika piekarskiego, który wedle legendy przecinając linę utrzymującą kratę broniącą dostępu do miasta, udaremnił w ten sposób zdobycie miasta przez Krzyżaków. Przed bramą  stoi jego niewielki postument.
Znacznie więcej trudu wymagał wspinaczka znajdujący się na wysokości 68 metrów  taras wieży gotyckiego kościoła św. Mikołaja. Ceglany kościół z ok. 1240  do 1510 roku z wieżą zwieńczoną renesansowym hełmem datowanym na 1598-1603 rok.
Spacerując ulicami starego miasta pomiędzy ulicami Świętego Ducha i Mostową trafiliśmy na tzw. Ścieżkę Kościelną czyli ozdobione dwupoziomowymi łękami rozporowymi przejście między ścianami kamienic. 
Polecamy również niezwykle ciekawą wystawę Archeologiczno - Historycznego Muzeum w budynku dawnej Słodowni, popularnie zwanym Podzamczem.

Niestety z braku miejsc nie udało nam się załapać na rejs statkiem po Kanale Elbląskim. Bilety trzeba rezerwować dużo wcześniej. Popołudniowy długi spacer po mieście i nie bardzo przespana noc zmogła nas i drzemka w cieniu drzew na wypełniła nam resztę popołudnia.


   Etap I: Elbląg - Frombork


Zakazywanie wnoszenia aparatów na imprezę plenerową podczas, gdy każdy ma w kieszeni komórkę o możliwościach przeciętnego aparatu wydaje się nonsensem. Nas nie wpuszczono wczoraj festyn z okazji Dni Elbląga właśnie z powodu posiadania przy sobie aparatów. Podczas takich wypraw wartościowy sprzęt, podobnie jak pieniądze i dokumenty lepiej mieć zawsze ze sobą. Dobrze się jednak stało bo wróciliśmy na camping, a po chwili się rozpadało. Dzięki przypadkowi nie zmokliśmy. Rano składamy lekko wilgotny namiot i przez Stare miasto wyjeżdżamy z Elbląga. Tak nam się przynajmniej zdawało bo szlak tak kluczy po mieście, że czasem wątpimy czy jedziemy właściwą drogą. Klucząc wraz z nim przyjeżdżamy obok latarni gazowej i cerkwi w Parku Traugutta, a potem dolinką by wjechać do Parku Krajobrazowego Wysoczyzny Elbląskiej. Żuławy Elbląskie dotychczas kojarzyły się nam raczej z depresją, ale podjazdy wysoczyzny skorygowały naszą wiedzę na temat topografii okolic Elbląga. Jak podaje oficjalna strona Nadleśnictwa Elbląg:



"Obejmuje on obszar 13 732 ha, z czego 7 305,48 ha to grunty w zarządzie Nadleśnictwa Elbląg (3 260,89 ha w Obrębie Elbląg i 4 044,59 ha w Obrębie Kadyny). Wokół Parku utworzono otulinę o łącznej powierzchni 22 948 ha.
Obszar Parku wyróżnia piękno krajobrazu. Wysoczyznę Elbląską rozcinają promieniście liczne i na ogół głębokie (osiągające czasami 40, a nawet 60 metrów głębokości) doliny erozyjne, wykształcone przez, często posiadające górski charakter, potoki. To wszystko kontrastuje z przylegającymi do niego Żuławami i Zalewem Wiślanym. Ponad połowa obszaru Parku to grunty Nadleśnictwa Elbląg."

Wspinaliśmy się na kolejne pagórki, a kilometrów nie przybywało. Dopiero w okolicach wsi Łęcze teren znacząco opadał aż do miejscowości Suchacz. 



Za Suchaczem szlak dochodzi do brzegu Zalewu Wiślanego co uczciliśmy krótkim postojem na niewielkiej plaży i gdyby nie pogoda pewnie nie odmówilibyśmy sobie kąpieli, a tak skończyło się na moczeniu nóg. Od teraz jedziemy brzegiem zalewu aż do Tolkmicka. W Tolkmicku planowaliśmy zjeść coś przypominającego obiad, ale nie znaleźliśmy wartej uwagi knajpki i sprawę obiadu odłożyliśmy na Frombork. Opuszczamy Tolkmicko szutrową droga i ponownie wjeżdżamy w Park Krajobrazowy Wysoczyzny, w jego wschodnią część, a to oznacza kolejne pagórki i niespodziewane podjazdy. Około 2 km za miasteczkiem zbaczamy ze szlaku, aby zobaczyć Święty Kamień. 




Aby do niego dotrzeć trzeba pokonać kilkaset metrów w dół błotnistą ścieżką. Rowery stawały się w tym przypadku ciężarem, więc zostawiliśmy na poboczu. Zbiegliśmy, uciekając przed komarami na brzeg zalewu, a po zrobieniu zdjęć również biegiem oganiając się przed tymi brzęczącymi, krwiożerczymi bestiami wróciliśmy do pozostawionych rowerów. Ostatni odcinek to już zjazd. Odpuściliśmy miejscowość Krzyżową jako, że byliśmy już w niej wcześniej i na skróty wzdłuż drogi 504, szlakiem R1 dość szybko dotarliśmy do Fromborka. Niestety camping usytuowany jest na wzniesieniu. Pomimo zmęczenia nie było rady, trzeba było je pokonać. Po rozbiciu namiotu pojechaliśmy do centrum na kolację, w ramach której udało nam się skosztować regionalnego specjału czyli kartaczy.




Przepis na kartacze (źródło: http://uzdrowiskogoldap.pl/2017/07/20/zrob-wlasne-kartacze-przepis/)



Przepis na kartacze z Gołdapi

Do dziś trwają dyskusje na temat pochodzenia tego dania. Ale przecież nie o to chodzi, lecz o zabawę, promocję produktu naszego regionu i pokazanie, że nawet ta mocno “zuniformizowana” potrawa może być podawana i wykonywana na różne sposoby. Poniższy przepis przewiduje 18 kartaczy dla sześciu osób.
Składniki: 5kg ziemniaków, 40 dag ziemniaków gotowanych i przemielonych przez sitko o małych oczkach, sól do smaku.
Nadzienie: 60dag gotowanej łopatki wieprzowej lub tyle samo ugotowanej golonki bez kości, 2 cebule średniej wielkości, jajko, łyżka przetartego majeranku, pieprz i sól do smaku.
Sposób przygotowania: Surowe ziemniaki obieramy i przecieramy na tarce. Następnie odciskamy przy pomocy czystej lnianej ściereczki lub kawałka lnianego płótna. Odciśnięty sok odstawiamy na 4 minuty, aż na dnie naczynia osiądzie krochmal. Potem zlewamy wodę, zaś krochmal dodajemy do odciśniętych ziemniaków. Dodajemy także przemielone przez drobne sitko ugotowane ziemniaki. Po doprawieniu solą całość przerabiamy ręcznie na jednolita masę. Dobrze, jeśli masa ziemniaczana mieszana jest zgodnie z ruchem wskazówek zegara.
Nadzienie: Cebulę obieramy i kroimy na drobną kostkę. Potem szklimy ją na smalcu na patelni, cały czas mieszając. Ugotowane mięso mielimy przez maszynkę o dużych otworach (minimum 3 mm przekrój oczka). Do zmielonego mięsa dodajemy usmażona cebulę, surowe jajko i otarty majeranek (nie dodajemy bułki tartej – to byłaby profanacja!). Następnie doprawiamy solą i pieprzem, starannie mieszając.
Kartacze: Aby ułatwić dalsze robienie kartaczy, dobrze jest najpierw z ziemniaczanego ciasta formować centymetrowej grubości placki zakrywające całą dłoń. Na placek kładziemy kulkę uformowaną z mięsnego farszu o średnicy ok. 5 cm. Potem mięso oklejamy ziemniaczana masą tak, by powstały kule o średnicy 7-8cm. Aby kartacze nie rozgotowały się, należy je wrzucać do wrzącej wody, a więc najlepiej wkładać każdą sztukę tuz po uformowaniu. Wcześniej do zimnej jeszcze wody można włożyć łyżkę rozdrobnionej mąki ziemniaczanej oraz pół łyżki stołowej masła. Dzięki temu kartacze nie sklejają się i maja ładną jednolita powierzchnię. Wodę przeznaczona do gotowania kartaczy również solimy. W trakcie gotowania warto od czasu do czasu ruchem poziomym potrząsnąć garnkiem po to, aby kartacze nie przyklejały się do dna. Po wypłynięciu kartaczy na powierzchnię, gotujemy je ok 20 minut na wolnym ogniu. Przed podaniem warto spróbować czy kartacz już nadaje się do spożycia.
Dodatki: 60 dag surowego boczku wieprzowego (nie może być wędzony), 3 średniej wielkości cebule, 1/2 kostki smalcu wieprzowego.
Boczek wraz z cebulką kroimy w drobniutką kostkę i smazymy na smalcu (najpierw przez kilka minut smażymy boczek, potem dodajemy cebulkę).
Czy wiesz, że Gołdap jest Światową Stolicą Smakoszy Kartaczy? Co roku w pierwszą niedzielę sierpnia odbywa się tutaj impreza plenerowa "Kartaczewo"


  Etap II: Frombork - Pieniężno

Nocą znów solidnie padało, ale wczesnym rankiem dogrzewające słonko szybko wygoniło nas z namiotu i tym razem namiot mogliśmy poskładać suchy. We Fromborku jest wiele miejsc wartych zobaczenia, a szczególnie Wzgórze Katedralne z gotycką Katedrą Wniebowzięcia NMP, Muzeum Mikołaja Kopernika. Polecamy wspinaczkę na Wieżę Radziejowskiego by podziwiać panoramę Fromborka i Zalewu Wiślanego. W odróżnieniu od większości starych miast we Fromborku nie ma wzgórza zamkowego. 




Miasto była siedzibą biskupów warmińskich i nad miastem góruje ich warownia, a w niej katedra, pałac biskupi i kanonia, a całość otoczona wysokim murem z dwoma wieżami i fosą. Katedra jest bazyliką Archikatedralną pw. Wniebowzięcia NMP i św. Andrzeja Apostoła. W niej to znajduje się grób Mikołaja Kopernika.  Wspiąć się można również na Wieżę Wodną lub wypić kawę przegryzając kopernikańskim piernikiem w znajdującej w niej kawiarni. My przegapiliśmy, ale bardzo polecam zwiedzenie Szpitala św. Ducha.
Dalszy szlak prowadzi do brzegów zalewu. Ten fragment jest wyjątkowo atrakcyjny widokowo. Jedzie się pośród szuwarów. 




Po lewej stronie mamy zatokę na, której przeciwległym brzegu widać białe klify Mierzei Wiślanej. Po prawej mamy niekończące się podmokłe łąki. Pierwszą osadą do której docieramy jest około 12 km Nowa Pasłęka. Tam szlak skręca, a dalej wałem z rzeki Pasłęka dojeżdżamy do Braniewa. W Braniewie w przewodnikach opisywane jest kilka interesujących zabytków. My zdążyliśmy odwiedzić jedynie bazylikę Świętej Katarzyny z XIV wieku. Niestety zaczęło kropić, a potem solidnie padać. Przeczekaliśmy burzę jedząc obiad, a drugą pijąc kawę. Gdy nareszcie się przejaśniło był najwyższy czas ruszać w dalszą drogę. Wczorajszy dzień trasa wiodła głównie przez lasy. Dzisiaj dla odmiany wśród pól i łąk. Przemierzaliśmy szlak wśród kwiatów, na tle soczystej zieleni. Ucztą dla naszych nosów były zapachy dojrzewającego zboża, kwiatów czarnego bzu, bławatków i rumianku. 




Gdzieniegdzie żółciły się ostatnie kwiaty rzepaku. Opis szlaku podaje, że średnio co 10 kilometrów powinien być MOR (miejsce odpoczynku rowerzystów). Jednakże na tym odcinku pierwszy jaki napotkaliśmy był po prawie trzydziestu w Kajnitach. Tam przetrwaliśmy trzecią burzę, ale niestety czwarta dopadła nas na 4 km przed Pieniężnem. Dojechaliśmy trochę podmoczeni i zziębnięci, a tymczasem ze znalezieniem noclegu nie było różowo. Gdyby nie deszcz pewnie zanocowalibyśmy gdzieś na uboczu lub kolejnym MOR-ze, ale przemoczeni zdecydowaliśmy się na wynajęcie pokoju w agroturystyce. Jutro pogoda ma być już lepsza, ale i po dzisiejszym dniu widać na nas opaleniznę. W trakcie dnia wjechaliśmy w kolejne rowerowe królestwo Warmię i okolice.



   Etap III: Pieniężno – Lidzbark Warmiński



Znów popadało w nocy, ale nasze rzeczy suszyły się bez przeszkód, a ponieważ ranek wita nas słonecznie mamy nadzieję na  pogodny dzień. Sklep mamy po drugiej stronie ulicy i na śniadanie serwujemy sobie świeże bułki z dżemikiem domowym, który popijamy mlekiem. Potem szybkie pakowanie i wyjeżdżamy. Zanim opuściliśmy Pieniężno zwiedzamy jeszcze wzgórze zamkowe gdzie obok siebie są stary ratusz, kościół oraz ruiny zamku. Pora opuścić Pieniężno. Po drodze wzbogaceni mapami i gadżetami reklamowymi szlaku jakimi obdarowano nas w informacji turystycznej ruszamy ponownie na północ do miejscowości Krzekoty gdzie szlak skręca na zachód do Lelkowa. Mijamy ciekawe Kandyty. Odcinek pomiędzy Kandydatami i Górowem Iławieckim poprowadzono starym torowiskiem. 




Szlak piękny krajobrazowo wiedzie po szutrowej nawierzchni, a wokół rozległe łąki na pagórkach. Co jakiś czas mijamy niewielkie bagienne jeziorka. Musieliśmy w pewnym momencie omijać zwalone na drogę drzewo, efekt działalności bobrów. Byłym torowiskiem dojeżdżamy do Górowa. Nie wiedzieć dlaczego szlak omija całkowicie centrum. Chcąc jednak coś zjeść wjeżdżamy do miasteczka. 



Spotkało nas jednak rozczarowanie bo nie znaleźliśmy żadnej, choćby najbardziej podłej knajpki. Zakupiliśmy w  piekarni coś na sucho, zrobili kilka fotek zabytkowej cerkwi i opuszczamy miasteczko głodni.

Tego kto zaprojektował kolejny fragment szlaku powinni po nim przeczołgać. Prawie 10 km fatalnej jakości asfaltu do Janikowa i dalej do Pieszkowa. Zdecydowanie zalecam ominięcie tego fragmentu i jazdę główną szosą na Lidzbark. Ten odcinek zmęczył nas niemiłosiernie. Od Pieszkowa znów szutrowa droga którą przyjemnie docieramy do jeziora Wielochowo. Na mapce oznaczono nad nim camping, ale nam nie udało się go zlokalizować. Do Lidzbarka jest jednak tylko około 3 kilometrów wygodną ścieżką rowerową, więc dość wcześnie meldujemy się w mieście. Nocleg znajdujemy w Domu Pielgrzyma. Bardzo polecane co i my potwierdzamy. Resztę popołudnia mogliśmy poświęcić na zwiedzanie Lidzbarka




Etap IV: Lidzbark Warmiński - Bartoszyce


Po śniadaniu tym razem nie wsiadamy na rowery. Idziemy zwiedzać Zamek biskupów warmińskich zamek. Zamek komturskiego, choć nigdy nie zajmowali go Krzyżacy nazywany jest kolorowym zamkiem ze względu na średniowieczne freski lub Wawelem Północy dzięki autentycznym gotyckim, dwupoziomowym krużgankom Rezydencja biskupów należy do jednej z najpiękniejszych ceglanych warowni w Europie. Otoczony wciąż nawodnioną fosą przy ujściu rzeki Symsarny do Łyny na tle błękitu nieba robi ogromne wrażenie. Co ciekawe wewnętrzny dziedziniec wydaje się wręcz malutki. Na zwiedzanie trzeba poświęcić około 1,5 godziny i lepiej to zrobić zaraz po otwarciu, gdy nie ma jeszcze zbyt wielu turystów.




Po zwiedzeniu zamku, a także kościoła obok którego spaliśmy już bez zwłoki opuszczamy Lidzbark. Trasa wiedzie głównie szutrowy mi drogami pośród pól i łąk i tak docieramy do Stoczka Klasztornego gdzie jest sanktuarium Matki Bożej Królowej Pokoju, jedno z sześciu sanktuariów na szlaku pielgrzymkowym Świętej Warmii. Mieliśmy szczęście wysłuchać trochę na gapę historii klasztoru oraz historii więzienia w nim Prymasa Wyszyńskiego. 




Potem wygodną asfaltową szosą docieramy do Galin.  W renesansowym pałacu z XVI wieku funkcjonują hotel z restauracją, stadnina koni, klub jeździecki i szkoła jazdy konnej, Podupadły w okresie PRL pałac prezentuje się obecnie bardzo okazale. W restauracji przy dworze pijemy niezłą kawę, a pobliskim w sklepiku zaopatrujemy się drożdżówki na drogę i ruszamy w kierunku Bartoszyc. Ten odcinek, aż do szosy 592 droga była w remoncie, ale pomimo tego i tak lepiej się jechało niż wspomniany wcześniej odcinek asfaltu do Janikowa. 




Następne kolejne 5 km to znów droga przez mękę. Szlak obok jeziora Kinkajamskiego wiedzie drogą z trelinki i po kilku minutach bolały nas ręce o drgań kierownicy. Zdecydowanie lepiej pojechać główną drogą. Dopiero przed samymi Bartoszycami jedziemy dobrą ścieżką rowerową. Po dojechaniu do miasta omijamy centrum i kierujemy się do hoteliku, który polecony nam został przez napotkanego wcześniej miejscowego amatora kolarstwa. Potem krótki spacer po Bartoszycach które okazało się niezbyt atrakcyjnym miastem. Polecamy jednak doskonałą kuchnię restauracji rosyjskiej, znajdującą się przy cerkwi.





Etap V: Bartoszyce - Leśniewo



O 9 rano jesteśmy gotowi do wyjazdu. Pogoda była słoneczna i nawet nie wiemy kiedy dojeżdżamy do Sępopola. Jak się okazało dzisiejszą całą drogę przyjechaliśmy asfaltowymi drogami i ścieżkami. Aby nie było za łatwo od samego rana dominował porywisty wschodni wiatr. Za Sępopolem wkraczamy w kolejne już rowerowe królestwo Green Velo - Północne Mazury. Oznacza to, że coraz częściej mijamy, na razie niewielkie jeziorka. W Korszach umęczeni ciągłym zmaganiem się z wiatrem pomijamy zabytkowe wieże wodne.  Do tej pory płaska jak stół trasa robi się pagórkowata. Nie są to długie i strome podjazdy, ale jest ich dużo. Pragniemy dziś dotrzeć jak najdalej, przynajmniej do jednego z pierwszych dużych jezior. Jutro zapowiada się pogorszenie pogody i chcemy zapewnić sobie przyzwoite miejsce na ewentualne przeczekanie. Kolejnym miasteczkiem na drodze są Barciany w którym są ruiny zamku krzyżackiego z XIV wieku. Zamek choć opuszczony robi wrażenie swoim ogromem. (opis zamku na tronie Zamki i warownie)




W centrum po drodze na zamek jest malutka restauracyjka w której udaje nam się zjeść niezły obiad. Wprawdzie była jeszcze wczesna pora, ale zbierające się ciężkie chmury  i fakt, że na 12 kilometrów opuszczamy szlak wykazało, że to była dobra decyzja. Przyzwoitą lipową aleją pośród pól i łąk dojeżdżamy do Srokowa
Od Srokowa do Węgorzewa pozostało 14 km. Jednakże 3 km za centrum wsi napotykamy ośrodek sportowy z możliwością rozbijania namiotów. Dobrze urządzony z łazienkami za naprawdę niewielkie pieniądze, więc wykorzystujemy sytuację i już po chwili stoi nasz namiot nad jeziorem Rydzówka, a ja zaliczam pierwszą kąpiel w jeziorze. Wieczorem jeszcze rozpalamy ognisko i na kolację jedliśmy pieczone kiełbaski.




Etap VI: Leśniewo – Kolonia Rybacka(Węgorzewo)



Nocą tradycyjnie popadało, a rankiem przywitały nas ciężkie deszczowe chmury. Musieliśmy rozważyć czy nie pozostać nad jeziorem Rydzówka dłużej niż pierwotnie zamierzaliśmy. Ponieważ jednak póki co nie padało zwijamy nasz obóz i ruszamy w kierunku Węgorzewa. Po kilku minutach pedałowania docieramy do pozostałości kanału Mazurskiego Śluza Leśniewo wyrównywała poziomy  na kanale pomiędzy jeziorami Mamry i Rydzówka. Prace nad budową kanału rozpoczęto w roku 1911, przerwał je wybuch wojny w 1914 r. Zostały wznowione w 1934r. i ponownie przerwane w 1942r. i już nie wznowione. Po kolejnych 4 km jesteśmy nad jeziorem Mamry. Równocześnie zaczęło mamrać deszczem. Chowamy się na chwilę w MOR. Na szczęście po kilku minutach mamrać przestało i mogliśmy kontynuować jazdę. Teraz świadomie zjeżdżamy ze szlaku Green Velo bo naszym zamiarem jest zobaczenie zespołu bunkrów Mamerki oraz objechanie jeziora Mamry. Przy zwiedzaniu dołączyliśmy się do małej grupki turystów dzięki czemu za parę złotych mieliśmy zapewnionego przewodnika. W Mamerkach (Maurenwald) znajdowała się kwatera niemieckiego dowództwa wojsk lądowych dla frontu wschodniego. Budowa kompleksu rozpoczęła się przed niemiecką inwazją na ZSRR w 1941 roku, podobnie jak nieodległego Wilczego Szańca.






Zwiedzanie zajęło nam nieco ponad godzinę, a ponieważ wyszło słońce i zrobiło się ciepło w dużo lepszych nastrojach ruszyliśmy w kierunku Sztynortu. W porcie pijemy kawę, a potem mostem pomiędzy jeziorem Kirsajty i Dargin kierujemy się na Harsz. Nocleg planowaliśmy Kruklankach, ale 12 km przed nimi zrywa się potężna wichura i ulewa. Tuż za nami złamany konar drzewa spada na jezdnię. Nie uśmiechało się nam kontynuować jazdę w takich warunkach. Chowamy się pod zadaszenie nieczynnej restauracji  i tam spędziliśmy ponad dwie godziny. Zrobiło się późno i trzeba było zmienić plany. Ruszamy do najbliższego campingu w Kolonii Rybackiej przed Węgorzewem. Udało się jeszcze coś zjeść w Tawernie w Ogonkach. Sam camping nie specjalnie na przypadł nam do gustu. Bardzo rozwleczony i daleko do węzła sanitarnego. Zdecydowanie za drogi w stosunku do oferowanego standardu. My jednak utknęliśmy na nim na dwie noce.  Zdecydowanie nie tak wyobrażaliśmy sobie dzień odpoczynku, nie było jednak rady i przez cały następny dzień nie dało się wyściubić nosa z namiotu.







Etap VII: Kolonia Rybacka(Węgorzewo) - Gołdap





Od wczorajszego polegiwania bolały nas nogi i z przyjemnością opuściliśmy niegościnne dla nas Węgorzewo już bez jego zwiedzania. Pogoda znacznie lepsza, ale nadal spory wiatr teraz mamy w plecy i dzięki temu kilometry nam dziś szybko uciekają. Po drodze jedyną przeszkodą był Rajd Polski, który miał swoją edycję i przecinał w kilku miejscach naszą trasę. Musieliśmy przemykać pomiędzy pędzącymi samochodami. Po drodze mijamy Banie Mazurskie. Ten fragment szlaku prawdopodobnie również poprowadzono po nasypie dawno zlikwidowanej linii kolejowej.  Takie przynajmniej odnieśliśmy wrażenie. Dobrą, szutrowa drogą jechało się bardzo wygodnie choć się lekko wznosiła. W pewnym momencie z dużym zaskoczeniem był dla nas stok narciarski na Gołdapskiej górze. Na szczyt można było wjechać czynną kolejką krzesełkową. U jej podnóża jest restauracja, opisywana jako Światowe Centrum Smakoszy Kartaczy. Oczywiście skorzystaliśmy z okazji na degustację miejscowych specjałów kartaczy, kiszki ziemniaczanej i babki ziemniaczanej oraz świeżonki. Ostatni odcinek to ścieżka rowerowa, aż do samego miasta. W informacji turystycznej zaopatrzyliśmy się w kolejny zestaw mapek, zrobili zakupy i przyjechali na znajdujący się za miastem camping nad jeziorem Gołdap.  




Świetnie usytuowany i doskonale urządzony równocześnie tani od razu przypadł nam do gustu. Od razu postanowiliśmy zatrzymać się nad jeziorem Gołdap na kolejny dzień. Wykorzystaliśmy go na odwiedzenie pobliskich tężni zdrojowych bo jak się okazało i co było dla nas niespodzianką Gołdap to również miasto uzdrowiskowe. Na obiad polecam Bar u Jędrusia gdzie oczywiście zamówiliśmy miejscowe specjały kartacze i byliny. To już kolejne miejsce gdzie zamawiamy kartacze, ale za każdym razem przyrządzone są inaczej. zdobyliśmy również przepis na to danie i zapewne to będzie nasze kulinarne wyzwanie po powrocie.


Etap VIII: Gołdap - Miełkinie

Z miłego Gołdapia znów ruszamy na wschód. Jest pogodnie, choć wieje zimny wiatr, ale też w dobrym dla nas kierunku. Niespełna 3 kilometry dalej w Botkunach po raz kolejny modyfikujemy trasę skręcając na czerwony szlak rowerowy i jedziemy wzdłuż nasypu po byłym torowisku. Przejeżdżamy przez stary poniemiecki wiadukt nad rzeczką Jurka. 




Kolejny taki jest miejscowości Galwiecie. Na szlak powracamy nad jeziorem Kociołek. Nazwa adekwatna do jego wyglądu.  Wzdłuż jeziora Czarne dojeżdżamy do miejscowości o tej samej nazwie i trochę skracamy sobie drogę kierując się drogą na Zawiszyn, a potem do Dubieninek. Szlak wiedzie nas do najbardziej efektownego z mostów kolejowych w Stańczykach. Od Stańczyk aż do trójstyku granic znów mamy trochę górek. Na trójstyku robimy robimy klika rundek wokół słupka, choć jak później doczytaliśmy przekraczanie rosyjskiej granicy było surowo zabronione :-)




Pokonujemy jeszcze 15 km dojeżdżając do jeziora Hańcza. W tym dniu pozwalamy sobie na odrobinę luksusu i nocujemy w całkiem ekskluzywnym pensjonacie agroturystycznym i tę noc spędzamy w prawdziwym łóżku z prawdziwą pościelą.



Etap VIII: Miełkinie - Wigry



Rankiem wpadające przez okno słońce szybko wyrywa nas ze snu. Nie musimy składać namiotu, więc szybko jesteśmy po śniadaniu i gotowi do drogi. W tym czasie jednak poranne słońce schowało się za chmurami i już po kilkuset metrach jazdy poczuliśmy na grzbietach pierwsze krople deszczu. Czyli zapowiadał się dzień jak co dzień. Okolica niemal całkowicie nie zaludniona i tym samym nie bardzo jest gdzie się schować. Nie było rady, zakładamy peleryny i kontynuujemy jazdę, ale już pomijamy Leszczynową Górę i znajdujący na niej punkt widokowy na Jezioro Hańcza. Po kilku kilometrach rozlało się na dobre, więc chowamy się na przystanku i spędzamy tam nudząc się kolejną godzinę. Po deszczu jak zwykle wychodzi słońce, a nam wraca lepszy humor. Ruszamy w kierunku Suwałk. Teren mocno pofałdowany i otwarty trochę nam przypomina pobliskie nam Pogórze. Podjazdy tylko trochę łatwiejsze. Na okolicznych łąkach pasą się liczne stada krów. W Jeleniewie robimy skrót i do Suwałk zostaje nam 6 kilometrów Przed samym miastem do zwiększenia tempa zmusza nas kolejna nadchodząca od zachodu granatowa chmura. Wjeżdżamy na szczęście do miasta. Suwałki pamiętam sprzed ponad 30 lat i wówczas to była dziura zabita dechami, a teraz to przytulne, czyste miasto. Miłe i przynajmniej w centrum doskonale urządzone, ze świetnymi ścieżka rowerowymi. Suwałki nie posiadają rynku jako takiego, ale dwa centralne place kwitną życiem. Na placach zabaw brykają wesoło liczne dzieci. Fontanny rozmieszczone wśród zieleni z licznymi ławeczkami tworzą doskonałą atmosferę do odpoczynku i relaksu.



Suwałki to również miasto Marii Konopnickiej, stąd nie dziwne, liczne nawiązania do jej twórczości, a szczególnie do bajki o krasnoludkach i sierotce Marysi:




Maria KonopnickaO krasnoludkach i sierotce Marysi

Czy to bajka, czy nie bajka,
Myślcie sobie, jak tam chcecie.
A ja przecież wam powiadam:
Krasnoludki są na świecie!

Naród wielce osobliwy. 
Drobny — niby ziarnka w bani: 
Jeśli które z was nie wierzy, 
Niech zapyta starej niani.
W górach, w jamach, pod kamykiem,

Na zapiecku czy w komorze,
Siedzą sobie Krasnoludki
W byle jakiej mysiej norze.
Pod kominem — czy pod progiem —
Wszędzie ich napotkać można: 

Czasem który za kucharkę 
Poobraca pieczeń z rożna…
Czasem skwarków porwie z rynki,
Albo liźnie cukru nieco,
I pozbiera okruszynki,

Co ze stołu w obiad lecą.
Czasem w stajni z bicza trzaśnie, 
Koniom spląta długie grzywy, 
Czasem dzieciom prawi baśnie… 
Istne cuda! Istne dziwy!

Gdzie chce — wejdzie, co chce — zrobi,
Jak cień chyżo, jak cień cicho,
Nie odżegnać się od niego,
Takie sprytne małe licho! (...)

Z Suwałk wyjeżdżamy szosą sejeńską, nowiutką drogą dla rowerów, a przed Starym Folwarkiem odbijamy na Zamościska i wzdłuż brzegów jeziora Wigry wracamy do Starego Folwarku. Nadłożyliśmy drogi, ale szlak ścieżką wzdłuż jeziora wynagradza nam to doskonałą panoramą jeziora oraz znajdujący się po drugiej stronie klasztor. 




Zaczynamy się rozglądać za miejscem na nocleg, ale nic w Starym Folwarku nie zachęca nas do pozostania. Niestety polecane muzeum PN Wigier właśnie zamykano, więc decydujemy jechać do Wigier. To był strzał w dziesiątkę. Poniżej klasztoru jest mini Camping u Haliny przy brzegu jeziora z pięknym widokiem na klasztor i niezłą kuchnią w której kosztujemy kolejnego nieznanego na mnie wcześniej dania – soczewiaków.




Jezioro Wigierskie wraz z otaczającą puszczą zostały przekazane zakonowi kamedułów w 1667 roku przez Jana II Kazimierza, który wypełniał w ten sposób swoje śluby lwowskie. Zakonnicy rozpoczęli budowę kościoła i murowanego klasztoru w 1671 roku.
Zgodnie z regułą zakonu według, której zakonnicy mieli wieść życie samotnicze zbudowano 17 eremów. Nad groblą łączącą wsypę z lądem, wybudowano wieżę zegarowa z domkiem furtiana oraz refektarz, dom gościnny dla świeckich i dom królewski. Założono sad, ogród botaniczny, a także zwierzyniec. Na przełomie XVII i XVII wzniesiono barokowy kościół pw. Niepokalanego Poczęcia Najświętszej Marii Panny - wg projektu Piotra Putiniego. 





Etap VIII: Wigry - Mikaszówka

Do celu coraz bliżej i przestajemy się całkowicie śpieszyć. Droga przez Wigierski PN jest całkowicie płaska. Jedziemy sobie niespiesznie na ogół szutrowymi drogami przez las. Od Wysokiego Mostu ścieżka wiedzie wzdłuż Czarnej Hańczy i często towarzyszy nam plusk bijących o wodę wioseł kajakarzy. Jedyną przeszkodą na trasie są pola poziomek, którym trudno się oprzeć. I tak zatrzymywaliśmy co chwila, zagłębiając się w jagodowe pola podśpiewując pod nosem:


Jesteśmy jagódki, czarne jagódki,
Mieszkamy w lasach zielonych, zielonych,
Oczka mamy czarne, buźki granatowe,
A sukienki są zielone i seledynowe.


A kiedy dzień nadchodzi, dzień nadchodzi,
Idziemy na jagody, na jagody,
A nasze czarne serca, czarne serca,
Biją nam radośnie bum tarara bum. x2 




Obiad jemy w stanicy wodnej PTTK we Frąckach. Zamawiam znaną mi już  świeżynkę, a żona placki barona - ciasto naleśnikowe z mięsem i jarzynami. Całkiem niezłe i proste w przygotowaniu.
Po kilku kilometrach wyjeżdżamy na chwilę z lasu i dostrzegamy, że goni nas znów czarna chmura. Pchani złymi przeczuciami przyśpieszamy bo wokół sam las i nigdzie schronienia. Zaczyna kapać, a w Dworzyskach jak na złość jedyny chyba na szlaku MOR bez zadaszenia. Deszcz zamienia się w ulewę. Chowamy się w lesie i przykryci płachtą siedzimy jak szczury dobre pół godziny. Na chwilę deszcz ustaje i próbujemy jechać dalej. Kolejny MOR jest niespełna 300 metrów dalej. Spotykamy tam rowerzystów jadących w przeciwnym kierunku i spędzamy razem kolejną godzinę. W kolejnym oknie pogodowym ledwo docieramy do stanicy wodnej Jałowy Róg.  Tam przynajmniej razem  możemy przeczekać kolejną falę deszczu przy kominku z kuflem w dłoni. Deszcz mija i „niespodzianka” - wychodzi słońce. Pakujemy się na najbliższe pole namiotowe gdzieś tam pomimo że nie było na nim prysznica było za to ciepło i jeziora jeszcze możemy zażyć kąpieli i popływać o zachodzie słońca.






Etap VIII: Mikaszówka - Augustów


Noc była piekielnie zimna, ale poranek cieplutki. Nieśpiesznie się zwijamy i w rezultacie wyjeżdżamy dopiero przed 11. Do Augustowa pozostało nieco ponad 20 km przez Puszczę Augustowską brzegami kolejnych jezior wzdłuż Kanału Augustowskiego: Mikaszewo oraz Krzywy, Paniewo połączonych ze sobą kanałem ze śluzą. 




I tak dalej  spacerowym tempem zbliżamy się do Studzienicznej zatrzymując się co chwilę, aby objadać się poziomkami i jagodami. Żeby jednak nie było idealnie znów pokropił nas na szczęście przelotny deszcz. Studzieniczna znana jest sanktuarium maryjnego. W przydrożnym straganie kupujemy miód na jutrzejsze śniadanie. Powoli zaczynamy się rozglądać za miejscem na zakotwiczenie się do czasu wyjazdu. Ostatecznie lądujemy na campingu na obrzeżach Augustowa. Popołudniu odbywamy rowerowy spacer do centrum w deptakiem wzdłuż jeziora Necko i rzeki Netta. Wieczorkiem już na luzie moeżemy się zrelaksować na brzegu podziwiając zachód słońca.




Ostatni dzień, piątek spędzamy na beztroskim leniuchowaniu na plaży nad jeziorem Necko. W ostatnim dniu doczekaliśmy się wreszcie prawdziwie letniej pogody.
popołudniu jeszcze tylko krótka wycieczka do posągu "Gołej Zośki". tajemniczej bohaterki miejscowych legend.



W sobotę już niestety powrót do domu.

Brak komentarzy: