niedziela, 19 lutego 2017

Słowenia po raz pierwszy – Alpy Julijskie

Słowenia po raz pierwszy – Alpy Julijskie

Już od kwietnia przeglądamy portale, blogi i różne fora internetowe. Zakupiona jest mapa Alp Julijskich. Wszystko, aby się przygotować do czerwcowego rajdu po Słowenii. Sam pomysł zrodził się rok wcześniej gdy wracaliśmy  z Toskanii i przekraczając Alpy mijaliśmy zjazdy z autostrady w kierunku Słowenii, a w oddali piętrzące się szczyty.




Jako, że lubimy spędzać urlopy aktywnie, ale też czasem poleniuchować plan miał objąć obie te formy spędzania urlopu. Pierwsza cześć miała obejmować kilka wędrówek po Alpach Julijskich, potem trochę zwiedzania centralnej Słowenii z wizytą w  stolicy, a na koniec aktywny odpoczynek na wybrzeżu.

W ramach planowania wyznaczyliśmy kilka szczytów do zdobycia, kilka potencjalnych miejsc do rozbicia namiotu oraz miejsc do odwiedzenia. Jako, że sprzęt mamy w większości skompletowany skupiliśmy się na przygotowaniu prowiantu. Opisy ostrzegały przed dość znacznymi różnicami w cenach artykułów spożywczych, wiec uznaliśmy, że zabierzemy spore zapasy, a zaoszczędzone pieniądze wydamy na inne przyjemności. Nie chcieliśmy być również przymuszeni do tracenia czasu na zakupy już w pierwszych dniach.

Późnym popołudniem w piątkowym wieczór wyruszamy na trasę przez Czechy i Austrię. Pomimo dość długiego odpoczynku w Austrii wczesnym rankiem mijamy włoską granicę i zjeżdżamy z autostrady w Tarvisio, po czym kierujemy się w kierunku górskich przełęczy i przekraczamy granice słoweńską w Ratece. Wybrany wariant drogi nie był najkrótszy, ale ominęliśmy wspinaczkę na przełęcz Korenską, a po drodze tuż po minięciu granicy odbiliśmy w kierunku Planicy, aby zobaczyć słynną Letalnicę czyli dawną  Velikankę, co po słoweńsku oznacza olbrzymka.


Skocznia w Planicy wybudowana została w latach trzydziestych XX wieku. Punkt konstrukcyjny skoczni wynosi 185 m, a rekordzistą skoczni na obecna chwilę jest  Bjørn Einar Romøren ustanowiony  skokiem na odległość 239 m.

Nie wspinaliśmy się na górę, ale i z dołu jej wielkość budziła respekt. Po zrobieniu kilku fotek ruszyliśmy dalej. W  Kranjskiej Gorze zatankowaliśmy bak do pełna słusznie spodziewając się, że w górach z tankowaniem może być kłopot. Tu również skręciliśmy z głównej szosy na południe  w kierunku  Przełęczy Vršič. Zanim poważnie zaczęliśmy podjazd zatrzymaliśmy się na chwilę nad jeziorem Pišnica. Z tego miejsca u stóp pomnika kozicy zrobiliśmy pierwsze zdjęcia z wielu fascynujących julijskich panoram.

Ruszamy dalej i zaczynamy pokonywać pierwsze zakręty drogi do doliny Trenty. Po raz pierwszy miałem okazję  wspinać się samochodem alpejskimi serpentynami. To naprawdę był emocjonujący przejazd, szczególnie odcinek w dół. Po drodze zatrzymaliśmy się na krótki spacer do Ruskiej Kapelicy.

Ruska Kapelica

Ruska kapelica - kaplica w prawosławnym stylu wzniesiona w 1916 roku ku pamięci rosyjskich żołnierzy, którzy zginęli przysypani przez lawinę w trakcie budowy drogi na przełęcz Vršič.





Na moment zatrzymaliśmy na przełęczy Vršič. Pierwsze 25 numerowanych zakrętów mieliśmy za sobą. Numerowane są tylko te 180 stopni i na każdym podana na tablicy bieżąca wysokość. Przed nami kolejne 25 trzymających w napięciu zakrętów. Spoceni z emocji zjeżdżaliśmy powoli co chwila zerkając na boki, bo to naprawdę bardzo widokowa droga.


Ale jesteśmy na miejscu. Tuż przed miejscowością Trenta jest camping, który będzie naszą bazą wypadową przez najbliższe dni. Szybko załatwiamy formalności i sprawnie rozbijamy swoje obozowisko. Po krótkiej drzemce wsiedliśmy na rowery aby rozejrzeć się w pobliskiej okolicy. W miejscowym sklepiku, który robił za vinotoc kupiliśmy miejscowe wino z dystrybutora i po powrocie wrzuciliśmy je do zaimprowizowanej lodówki w płynącym obok potoku, który w dolinie Trenta daje początek rzece Soczy, uchodzącej do Zatoki Weneckiej.


Wieczorem popijając winko przygotowaliśmy się do jutrzejszej wędrówki.
.
    Pierwsza wędrówka - Jalovec


Vršič - schronisko Zavetišče pod Špičkom - Vršič


Choć to lato to nocą było zimnawo. Wstaliśmy dość wcześnie, po śniadaniu  i porannym cappuccino ruszamy serpentynami w górę na przełęcz Vršič. O tej porze roku bez problemu parkujemy samochód jeszcze bez żadnych opłat. Wchodzimy na szlak. Na tabliczce czas dojścia na Jalowec wypisano 5 godzin. Gdzieś na forum wyczytałem, że można dojść w trzy. Nie było tak miło. Wprawdzie nie forsowaliśmy tempa, ale szliśmy raczej tempem wskazanym na drogowskazie.
Początkowo szlak szedł po zboczu prawie po jednej poziomicy pomiędzy 1500 i 1600 metrów.




Jako, że pogoda była wyśmienita co rusz stawaliśmy, aby podziwiać fantastyczne panoramy. Po dwóch i pół godzinach docieramy na małej chatki i od tego miejsca zaczyna się prawdziwe podejście. Planujemy podejście od strony schronu pod Śpickom. Na około 1800 metrach wychodzimy z lasu i do chaty pozostał nam kilometr ostrego podejścia. Niestety załamała się pogoda. Zaczęło pokapywać i zrobiło się zimno.
Na podejściach leżały jeszcze spore czapy śniegu. Już wiedzieliśmy, że ze zdobywania szczytu nic nie wyjdzie. Krok za krokiem podchodzimy pod chatę mając nadzieję, że choć trochę się schronimy przed deszczem i wiatrem, aby coś zjeść przed wędrówką powrotną. Mieliśmy obawy, że sam schron będzie zamknięty. Po 4,5 godzinie dotarliśmy do schronu, który okazał obitą blachą większą szopą zupełnie różniącą się od tego co widzimy w naszych górach.


Nie było szans na jakiekolwiek schronienie się. Coś jednak zjeść musieliśmy. Usiedliśmy na znalezionej desce przytuleni do ściany osłonięci pelerynami. Nie było sensu przedłużać pobytu na górze i trochę posileni i rozgrzani gorącą herbatą ruszyliśmy w powrotna drogę. Gdy znów byliśmy przy ścianie lasu ponownie wyjrzało słońce i gdy doszliśmy do wspomnianej chaty w lesie mogliśmy zrobić prawdziwy odpoczynek. Już bez pośpiechu wracaliśmy tą samą ścieżką na przełęcz. W sumie wędrówka zajęła nam 8,5 godziny



Druga wędrówka - Prisojnik


Vršič - Prisojnik - Vršič


Kanion na Soczy
W kolejnym dniu ze względu na deszczowy poranek zrezygnowaliśmy z wędrówki i wybraliśmy się na wycieczkę do Boveca po drodze zatrzymując się, aby podziwiać kaniony utworzone przez rzekę Soczę, a popołudniu wybraliśmy na krótki spacer na wodospad na potoku Zadnijica w pobliżu Trenty. Pogoda znów była wyśmienita.


W następnym dniu zrywamy się o poranku, szybkie śniadanie i poranna kawa i znów wyjeżdżamy serpentynami na przełęcz Vršič. Początkowy szutrowy odcinek zaprowadził nas do rozdroża szlaków, do miejsca gdzie doskonale widoczna jest Ajdovska deklica czyli Ajdovska Dziewica będąca naturalną płaskorzeźbą przypominającą kobiecą twarz. W plecakach targamy ferratowe wyposażenie, więc wybieramy ścieżkę na Prisojnik przez skozi okno jak napisano na drogowskazie szlakiem przez Kopiščarjeva pot. Szlak gwałtownie opadał leśną ścieżką, by potem znów zacząć się wspinać u podnóża ściany Prisojnika. Od startu z przełęczy pokonaliśmy już nieco ponad kilometr, gdy spotkaliśmy parę młodych Niemców, idących od strony podstawy wejścia. Ostrzegli nas i jeszcze jedna parę podążającą za nami, że przejście przez okno jest zamknięte. Cóż było robić znów trzeba było modyfikować plany, ale tym razem nie porzuciliśmy celu i zdecydowaliśmy wspiąć się na szczyt drogą przez Grebenską pot. Wpierw jednak trzeba było wrócić się do rozdroża. Tam uznaliśmy, że dźwiganie całego sprzętu nie ma sensu, więc ukryliśmy go w krzakach. Ścieżką przez niewielką górkę Sovna glava tworzą teraz całkiem spora grupkę idziemy na Prisojnik.


Po zejściu z Sovnej dołączają do nas dwie panie, które również początkowo zamierzały iść przez Kopiščarjeva pot. Szlak prowadzi teraz piargami u stóp zachodniej ściany Prisojnika. Ze zdziwieniem napotykamy stado owiec i zastanawiamy się po kiego one tam wylazły, skoro pomiędzy kamieniami nie wyrastało nic zielonego co można byłoby zeżreć. Nie spotkaliśmy też żadnego pasterza, który by się nimi opiekował. Po kilkuset metrach ścieżka bardziej zdecydowanie zaczynała się wspinać a pustynny krajobraz zastąpiły niewielkie drzewka, aż do rozdroża na Gladki rob. Zmieniamy kierunek na wschodni i od tego miejsca stromizna już bardzo odczuwalna. Po krótkim odpoczynku kolejne 900 metrów zakosami wspinamy się, aż do miejsca gdy do poruszania się nie wystarczają nogi. Chwytając się skał i rozwieszonych stalowych lin powoli wspinamy się i po kolejnych kilkunastu minutach docieramy do Prednje okno.

 
Prednje okno Prisojnikowe




Nie udało się nim wspiąć, ale od tej strony robi również niezapomniane wrażenie. Zachowując szczególną ostrożność robimy zdjęcia starając się nie spaść w czeluść okna. Łyk herbaty i stratujemy pod szczyt do którego zostało niespełna kilometr, ale i tak zabiera nam to blisko godzinę karkołomnej wędrówki, często balansując nad przepaścią. Wreszcie docieramy na szczyt, gdzie już siedzą wspomniani młodzi Niemcy, a po chwili docierają również dwie Niemki, które uporały się w końcu z łańcuchami poniżej. Składamy sobie gratulacje. Szkoda, że pokryła nas warstwa chmur i nie mogliśmy się cieszyć panoramą. Ponieważ zrobiło się też zimno, więc zbyt długo nie siedzimy i ruszamy w dół. 











Pozostali podobnie jak my postanawiają obrać teraz szlak przez Slovenską pot, który wydawał się krótszy i łatwiejszy. Mgła pod szczytem utrudniała odnajdywanie szlaku z rzadka znakowanego na skałach. Przydał się wyznaczony ślad na GPS. 300 metrów poniżej szczytu w miejscu gdzie odchodzi szlak na Zadnji Prisank ścieżka robi się wyraźniejsza. Sprawnie schodzimy nie spodziewając się kłopotów i myśląc już o zimnym piwie na dole, gdy zatrzymuje nas stroma ścianka a zaraz po niej lodowiec. W szczelinie pod nim widzieliśmy liny zabezpieczające, z których nie mogliśmy skorzystać. Nie było innego wyjścia jak schodzić po lodowym jęzorze, co przy braku raków czy choćby czekana sprawiło, że na czoło wystąpiły krople potu ze strachu. Powoli, krok za krokiem łupiąc butami schodki, na drżących nogach tyłem schodzimy. Już po paru metrach mamy zmrożone ręce, choć pot leje się po plecach.

 

Przejście 150 metrów zajmuje nam ponad pól godziny. Gdy już na końcu cieszyliśmy się, że ciągle żyjemy po minięciu skalnego załomu zobaczyliśmy kolejny śnieżny jęzor. I znów ze zmrożonymi dłońmi, krok po kroczku mamy 200 metrów strachu. Ufff - żyjemy. Teraz już naprawdę mamy wygodną, łagodnie opadającą ścieżkę. Muszę przyznać nasi towarzysze, którzy sprawniej pokonali lodowe jęzory czekali na dole do momentu, aż nie upewnili się, że  dotarliśmy w bezpieczne miejsce. Chwała im za to. Na tej wysokości słonko ładnie operowało, mogliśmy zrobić dłuższa przerwę głównie po to, aby dać opaść buzującej w nas adrenalinie. Wkrótce po tym znów jesteśmy w znanym nam już rozdrożu i ścieżką po piargach schodzimy niespiesznie do przełęczy pamiętając oczywiście o pozostawionym w krzakach sprzęcie i robiąc pewne postanowienia na przyszłość.




Trzecia wędrówka - Slemenova špica


Vršič - Slemenova špica - Vršič


Już wiemy, że nie uda się z realizować julijskich celów. Rezygnujemy ze zdobywania Triglava, obiecując sobie powrót, ale lepiej przygotowani. Chcemy jednak zrobić jakiś pożytek ze sprzętu, który wozimy tyle kilometrów. Z opisów wynika, że na Majstrowkę, najbliższą niewielką górkę najbliższą przełęczy dzieci pokonują. Ponownie, więc pakujemy liny, kaski i ruszamy z kolejnego poranka na doskonale widoczny szczyt mająca zaledwie nico ponad 1900 metrów Majstrowkę. Dzień zapowiada się wręcz upalny, ale pod północną ścianą panuje przyjemny chłodek. Zanim jednak wejdziemy w cień góry idziemy kamienistą ścieżką do przełęczy Vratca (1807 m). Za nami roztacza doskonały widok na szlak, który pokonywaliśmy wczoraj i na szczyt Prisojnika. Skręcamy w lewo na Pot čez melišča pod Mojstrovko.


Idziemy kamienistą ścieżką niemal całkowicie pozbawioną roślinności. Po kilku minutach wędrówki napotykamy śniegowy jęzor, ale pokonujemy go bez przeszkód, po chwili kolejny i kolejny. Następny jednak wyglądał, że ciągnie się aż do wejścia na ścianę i miał dość spory spadek. Mając świeżo w pamięci wczorajsze przygody stanęliśmy niezdecydowani. Mimo to ruszamy dalej. Gdy jednak po kilku metrach zaliczyliśmy kilka poślizgów poddajemy się i wycofujemy się do przełęczy. W ostateczności wybieramy  nie sprawiającą żadnych trudności ścieżkę na Slemenova špicę. Szczyt łatwy, ale widoki jakie się z niego roztaczają osłodziły nam gorycz porażki. Szczególnie pięknie się prezentował z niej szczyt Jalovca. 

JALOVEC
Z góry mieliśmy też doskonały widok na trasę naszej niedoszłej wspinaczki i okazało się, że nie tylko my rezygnowaliśmy z podejścia pod Majstrowkę. 
Niespiesznie wróciliśmy do przełęczy Vršič, a że pora wczesna to zrobiliśmy jeszcze spacer na piwo i kawę do Poštarskiego domu na Vršič, a potem jeszcze na sam szczyt ( 1737 m), aby zrobić kilka ostatnich zdjęć na okoliczne szczyty.
Dobiegła końca nasz przygoda  Alpach Julijskich. Nie zrealizowaliśmy zamierzonych planów. Zapłaciliśmy frycowe za nieprzygotowanie, ale nie zraziliśmy się. Wręcz przeciwnie. Zakochaliśmy się w tych górach i obiecaliśmy sobie, że za dwa lata ponownie tu wrócimy lepiej przygotowani.
Nie opuszczamy też jeszcze Słowenii. 

Jutro ruszamy na dalsze poznawanie tego kraju. 


Brak komentarzy: