Słowenia po raz pierwszy – Alpy Julijskie
Już od kwietnia przeglądamy portale, blogi i różne fora internetowe. Zakupiona jest mapa Alp Julijskich. Wszystko, aby się przygotować do czerwcowego rajdu po Słowenii. Sam pomysł zrodził się rok wcześniej gdy wracaliśmy z Toskanii i przekraczając Alpy mijaliśmy zjazdy z autostrady w kierunku Słowenii, a w oddali piętrzące się szczyty.
W ramach planowania wyznaczyliśmy kilka szczytów do zdobycia, kilka potencjalnych miejsc do rozbicia namiotu oraz miejsc do odwiedzenia. Jako, że sprzęt mamy w większości skompletowany skupiliśmy się na przygotowaniu prowiantu. Opisy ostrzegały przed dość znacznymi różnicami w cenach artykułów spożywczych, wiec uznaliśmy, że zabierzemy spore zapasy, a zaoszczędzone pieniądze wydamy na inne przyjemności. Nie chcieliśmy być również przymuszeni do tracenia czasu na zakupy już w pierwszych dniach.
Późnym popołudniem w piątkowym wieczór wyruszamy na trasę przez Czechy i Austrię. Pomimo dość długiego odpoczynku w Austrii wczesnym rankiem mijamy włoską granicę i zjeżdżamy z autostrady w Tarvisio, po czym kierujemy się w kierunku górskich przełęczy i przekraczamy granice słoweńską w Ratece. Wybrany wariant drogi nie był najkrótszy, ale ominęliśmy wspinaczkę na przełęcz Korenską, a po drodze tuż po minięciu granicy odbiliśmy w kierunku Planicy, aby zobaczyć słynną Letalnicę czyli dawną Velikankę, co po słoweńsku oznacza olbrzymka.
Skocznia w Planicy wybudowana została w latach trzydziestych XX wieku. Punkt konstrukcyjny skoczni wynosi 185 m, a rekordzistą skoczni na obecna chwilę jest Bjørn Einar Romøren ustanowiony skokiem na odległość 239 m.
Nie wspinaliśmy się na górę, ale i z dołu jej wielkość budziła respekt. Po zrobieniu kilku fotek ruszyliśmy dalej. W Kranjskiej Gorze zatankowaliśmy bak do pełna słusznie spodziewając się, że w górach z tankowaniem może być kłopot. Tu również skręciliśmy z głównej szosy na południe w kierunku Przełęczy Vršič. Zanim poważnie zaczęliśmy podjazd zatrzymaliśmy się na chwilę nad jeziorem Pišnica. Z tego miejsca u stóp pomnika kozicy zrobiliśmy pierwsze zdjęcia z wielu fascynujących julijskich panoram.
Ruszamy dalej i zaczynamy pokonywać pierwsze zakręty drogi do doliny Trenty. Po raz pierwszy miałem okazję wspinać się samochodem alpejskimi serpentynami. To naprawdę był emocjonujący przejazd, szczególnie odcinek w dół. Po drodze zatrzymaliśmy się na krótki spacer do Ruskiej Kapelicy.
Ruska Kapelica |
Ruska kapelica - kaplica w prawosławnym stylu wzniesiona w 1916 roku ku pamięci rosyjskich żołnierzy, którzy zginęli przysypani przez lawinę w trakcie budowy drogi na przełęcz Vršič.
Na moment zatrzymaliśmy na przełęczy Vršič. Pierwsze 25 numerowanych zakrętów mieliśmy za sobą. Numerowane są tylko te 180 stopni i na każdym podana na tablicy bieżąca wysokość. Przed nami kolejne 25 trzymających w napięciu zakrętów. Spoceni z emocji zjeżdżaliśmy powoli co chwila zerkając na boki, bo to naprawdę bardzo widokowa droga.
Ale jesteśmy na miejscu. Tuż przed miejscowością Trenta jest camping, który będzie naszą bazą wypadową przez najbliższe dni. Szybko załatwiamy formalności i sprawnie rozbijamy swoje obozowisko. Po krótkiej drzemce wsiedliśmy na rowery aby rozejrzeć się w pobliskiej okolicy. W miejscowym sklepiku, który robił za vinotoc kupiliśmy miejscowe wino z dystrybutora i po powrocie wrzuciliśmy je do zaimprowizowanej lodówki w płynącym obok potoku, który w dolinie Trenta daje początek rzece Soczy, uchodzącej do Zatoki Weneckiej.
Wieczorem popijając winko przygotowaliśmy się do jutrzejszej wędrówki.
.
Pierwsza wędrówka - Jalovec
Vršič - schronisko Zavetišče pod Špičkom - Vršič
Początkowo szlak szedł po zboczu prawie po jednej poziomicy pomiędzy 1500 i 1600 metrów.
Jako, że pogoda była wyśmienita co rusz stawaliśmy, aby podziwiać fantastyczne panoramy. Po dwóch i pół godzinach docieramy na małej chatki i od tego miejsca zaczyna się prawdziwe podejście. Planujemy podejście od strony schronu pod Śpickom. Na około 1800 metrach wychodzimy z lasu i do chaty pozostał nam kilometr ostrego podejścia. Niestety załamała się pogoda. Zaczęło pokapywać i zrobiło się zimno.
Nie było szans na jakiekolwiek schronienie się. Coś jednak zjeść musieliśmy. Usiedliśmy na znalezionej desce przytuleni do ściany osłonięci pelerynami. Nie było sensu przedłużać pobytu na górze i trochę posileni i rozgrzani gorącą herbatą ruszyliśmy w powrotna drogę. Gdy znów byliśmy przy ścianie lasu ponownie wyjrzało słońce i gdy doszliśmy do wspomnianej chaty w lesie mogliśmy zrobić prawdziwy odpoczynek. Już bez pośpiechu wracaliśmy tą samą ścieżką na przełęcz. W sumie wędrówka zajęła nam 8,5 godziny
Druga wędrówka - Prisojnik
Vršič - Prisojnik - Vršič
Kanion na Soczy |
W kolejnym dniu ze względu na deszczowy poranek zrezygnowaliśmy z wędrówki i wybraliśmy się na wycieczkę do Boveca po drodze zatrzymując się, aby podziwiać kaniony utworzone przez rzekę Soczę, a popołudniu wybraliśmy na krótki spacer na wodospad na potoku Zadnijica w pobliżu Trenty. Pogoda znów była wyśmienita.
W następnym dniu zrywamy się o poranku, szybkie śniadanie i poranna kawa i znów wyjeżdżamy serpentynami na przełęcz Vršič. Początkowy szutrowy odcinek zaprowadził nas do rozdroża szlaków, do miejsca gdzie doskonale widoczna jest Ajdovska deklica czyli Ajdovska Dziewica będąca naturalną płaskorzeźbą przypominającą kobiecą twarz. W plecakach targamy ferratowe wyposażenie, więc wybieramy ścieżkę na Prisojnik przez skozi okno jak napisano na drogowskazie szlakiem przez Kopiščarjeva pot. Szlak gwałtownie opadał leśną ścieżką, by potem znów zacząć się wspinać u podnóża ściany Prisojnika. Od startu z przełęczy pokonaliśmy już nieco ponad kilometr, gdy spotkaliśmy parę młodych Niemców, idących od strony podstawy wejścia. Ostrzegli nas i jeszcze jedna parę podążającą za nami, że przejście przez okno jest zamknięte. Cóż było robić znów trzeba było modyfikować plany, ale tym razem nie porzuciliśmy celu i zdecydowaliśmy wspiąć się na szczyt drogą przez Grebenską pot. Wpierw jednak trzeba było wrócić się do rozdroża. Tam uznaliśmy, że dźwiganie całego sprzętu nie ma sensu, więc ukryliśmy go w krzakach. Ścieżką przez niewielką górkę Sovna glava tworzą teraz całkiem spora grupkę idziemy na Prisojnik.
Prednje okno Prisojnikowe |
Pozostali podobnie jak my postanawiają obrać teraz szlak przez Slovenską pot, który wydawał się krótszy i łatwiejszy. Mgła pod szczytem utrudniała odnajdywanie szlaku z rzadka znakowanego na skałach. Przydał się wyznaczony ślad na GPS. 300 metrów poniżej szczytu w miejscu gdzie odchodzi szlak na Zadnji Prisank ścieżka robi się wyraźniejsza. Sprawnie schodzimy nie spodziewając się kłopotów i myśląc już o zimnym piwie na dole, gdy zatrzymuje nas stroma ścianka a zaraz po niej lodowiec. W szczelinie pod nim widzieliśmy liny zabezpieczające, z których nie mogliśmy skorzystać. Nie było innego wyjścia jak schodzić po lodowym jęzorze, co przy braku raków czy choćby czekana sprawiło, że na czoło wystąpiły krople potu ze strachu. Powoli, krok za krokiem łupiąc butami schodki, na drżących nogach tyłem schodzimy. Już po paru metrach mamy zmrożone ręce, choć pot leje się po plecach.
Trzecia wędrówka - Slemenova špica
Vršič - Slemenova špica - Vršič
Już wiemy, że nie uda się z realizować julijskich celów. Rezygnujemy ze zdobywania Triglava, obiecując sobie powrót, ale lepiej przygotowani. Chcemy jednak zrobić jakiś pożytek ze sprzętu, który wozimy tyle kilometrów. Z opisów wynika, że na Majstrowkę, najbliższą niewielką górkę najbliższą przełęczy dzieci pokonują. Ponownie, więc pakujemy liny, kaski i ruszamy z kolejnego poranka na doskonale widoczny szczyt mająca zaledwie nico ponad 1900 metrów Majstrowkę. Dzień zapowiada się wręcz upalny, ale pod północną ścianą panuje przyjemny chłodek. Zanim jednak wejdziemy w cień góry idziemy kamienistą ścieżką do przełęczy Vratca (1807 m). Za nami roztacza doskonały widok na szlak, który pokonywaliśmy wczoraj i na szczyt Prisojnika. Skręcamy w lewo na Pot čez melišča pod Mojstrovko.
JALOVEC |
Z góry mieliśmy też doskonały widok na trasę naszej niedoszłej wspinaczki i okazało się, że nie tylko my rezygnowaliśmy z podejścia pod Majstrowkę.
Niespiesznie wróciliśmy do przełęczy Vršič, a że pora wczesna to zrobiliśmy jeszcze spacer na piwo i kawę do Poštarskiego domu na Vršič, a potem jeszcze na sam szczyt ( 1737 m), aby zrobić kilka ostatnich zdjęć na okoliczne szczyty.
Dobiegła końca nasz przygoda Alpach Julijskich. Nie zrealizowaliśmy zamierzonych planów. Zapłaciliśmy frycowe za nieprzygotowanie, ale nie zraziliśmy się. Wręcz przeciwnie. Zakochaliśmy się w tych górach i obiecaliśmy sobie, że za dwa lata ponownie tu wrócimy lepiej przygotowani.
Nie opuszczamy też jeszcze Słowenii.
Jutro ruszamy na dalsze poznawanie tego kraju.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz