czwartek, 19 stycznia 2017

Beskid Sądecki - Rowerem

Beskid Sądecki - Rowerem

Relacja odnaleziona. Opis jednej z pierwszych moich wycieczek rowerowych po górskich szczytach. Przed laty w Beskidzie Sądeckim



    DZIEŃ 1 - jesienny - RADZIEJOWA(1262m)


SZCZAWNICA-->(nieb. P)-->SEWERYNÓWKA-->(cz. R)-->PRZECHYBA(1173m)
-->(czerw. P)-->RADZIEJOWA(1262m)-->(czerw. P)-->
WLK. ROGACZ(1182m)-->(nieb. P)-->M. ROGACZ(1162m)-->(nieb./czerw. P)-->JAWORKI-->SZCZAWNICA


Jest wczesny jesienny poranek. Noc właściwie jeszcze. Ruszamy we trzech. Rowery zapakowane. Po przyjeździe do Szczawnicy musimy zacząć od znalezienia noclegu. O tej porze nie ma na szczęście z tym kłopotu, więc po zakwaterowaniu jemy szybko śniadanie i szykujemy się do startu. Dziś w planie jest Przechyba. Sam nie wiem jak dałem się namówić na tę jazdę. Po ostatnich niewielkich przecież pagórkach obiecałem sobie, że odtąd tylko jeżdżę po równinach, a tu Przechyba - 1178 m. Trzeba będzie to przeżyć.

Na Przechybę ze Szczawnicy wiedzie czarny szlak rowerowy. My jednak początkowo skręcamy w lewo koło kościoła na szlak niebieski w kierunku domu zdrojowego. Mijamy Dom Zdrojowy, a do czarnego szlaku dojeżdżamy już na krańcu miasta tuż przed niewielkim Wodospadem Zaskalnik. Nadal jest mroźny poranek, ale nam zaczyna być już ciepło. Droga na razie niezła, więc szybko dojeżdżamy do kapliczki na Sewerenówce. Tu kończy się "cywilizowana droga". W tym miejscu też rozbiegają się szlaki. Wcześniej odbija niebieski szlak pieszy, którym po 3,5 godziny zawędrujecie na szczyt. My na dwóch kółkach musimy się zdecydować na wariant czarnego rowerowego. Krótszy pod górą Koszarki (930 m) wg. mapy przeznaczony do zjazdu lub dwukrotnie dłuższy okrążający G. Czeremchę (1015 m). Paweł mający dynamit w nogach wolałby pojechać tym bardziej stromym, ale my cieniasy wybieramy łagodniejszy szlak. Jedziemy więc na północ prostopadle w kierunku czerwonego szlaku z Dzwonkówki.



Około 500 metrów przed tym właśnie szlakiem droga skręca w kierunku wschodnim i biegną teraz równolegle do siebie. Jesteśmy już na prawie 900 m. Droga z bitej już dawno zamieniła się na typowo leśną. Między drzewami rozciągają się już piękne widoki, a słonko też nieźle operuje. Spotyka nas też miła niespodzianka. Pomimo, że jest już połowa października na zboczach odnajdujemy borówkowe polanki, a na krzakach pełno super dojrzałych borówek. Oczywiście postój obowiązkowy i tylko Paweł zdegustowany naszym zachowaniem pognał do przodu.


Po około 5 kilometrach szlak znów gwałtownie skręca o prawie 180 stopni i wręcz zaczyna się oddalać od celu. Oczywiście to nie może się mi podobać tym bardziej że na zakręcie przecinamy koryto suchego teraz potoku. Z mapy wychodzi mi, że niecałe 500 metrów wyżej wiedzie nasz czarny szlak. Oczywiście nie chce się mi objeżdżać 5 km i nawołuje, aby wytargać rowery na plecach nawet tym potokiem. Nie słuchają. Nie wierzą mi i mapie. Uparli się jak osły i jedziemy dalej jak szlak prowadzi. Jedziemy to też za dużo powiedziane bo podjazdy już dość ostre i w dodatku piaszczyste, więc te 5 km to prawie przepchaliśmy. A potem mój ból jak ponownie mijaliśmy znany już nam potoczek tylko wyżej. Na szczęście szczyt już przed nami. Jesteśmy na wysokości 1173 metrów. Jeszcze nigdy tak wysoko nie byłem na rowerze. W schronisku robimy przerwę na posiłek. Paweł znów chciał być oryginalny i zamawia ruskie. Będzie tego żałował jak się wkrótce okaże.



Na Przechybie kończy się szlak rowerowy. My jednak nie wracamy i w dalszą trasę jedziemy czerwonym szlakiem pieszym w kierunku na Radziejową. Jeszcze tylko pamiątkowa fotka i w drogę. Trasa nadal pnie się w górę ale dość łagodnie i nawet udaje się nam utrzymać w większości na siodełkach. Szybko osiągamy szczyt Wielkiej Przechyby (1191 m) i Złomistego Wierchu (1226 m). Ja oczywiście odnotowuję kolejne swoje rekordy wysokości. Ze Złomistego mamy lekki zjazd, aż do przełęczy Długiej (1161 m). Tu spotyka mnie kolejne nieszczęście tego dnia. W planie mieliśmy objechać Radziejową zboczem wzdłuż nartostrady. Wiedzie tam dość wygodna droga. Ale napatoczyli się turyści namawiając nas do zaliczenia nowo wybudowanej wieży widokowej na Radziejowej. Co było robić powlokłem się za nimi. Znów więcej pchaliśmy niż jechali, ale jakoś dotarliśmy na szczyt. Poszli na tę swoją wieżę, a ja umarłem drugi raz w tym sezonie na ławeczce pod świerkiem.

Z Radziejowej zejście od strony wschodniej nie należy do łatwych, a z rowerami robi się karkołomny. Polecam kandydatom na samobójców. Czerwonym szlakiem dojeżdżamy, aż pod Wielki Rogacz (1182 m) i skręcamy w prawo na niebieski w kierunku na Mały Rogacz (1162 m) by wkrótce znów skręcić na inny czerwony szlak.


Teraz już tylko czasami karkołomny zjazd po wykrotach do Jaworek. W Jaworkach na parkingu przy wąwozie Homole u zaprzyjaźnionej pani jemy obiad. Ostatni bar. Polecam. Otrzymaliśmy taką promocyjną michę wędzonych żeberek w kapuście. Nie do przejedzenia była ta góra mięcha. Tylko Paweł narzekał na żołądek po tych ruskich na górze, ale dostał kieliszek bynajmniej nie wody z pieprzem i trochę mu pomogło. Powrót na nocleg był już przyjemnością. Zmęczeni, ale i pojedzeni pognaliśmy do Szczawnicy.


    DZIEŃ 2 - jesienny - WYSOKA(1050 m)


SZCZAWNICA-->JAWORKI-->(ziel. R)-->BIAŁA WODA(1607m)-->(żółty. P)-->PRZEJŚCIE GRANICZNE

-->(nieb. P)-->WIERCHLICZKA(964m)-->(nieb. P)-->

WYSOKA(1050m)-->(nieb. P)-->SZAFRANÓWKA(742m)-->(żółty P)-->SZCZAWNICA

Poranek dziś jakby cieplejszy. Tylko słońca nie widać. Zaczynamy łatwo, lekko i przyjemnie. Mamy kilka kilometrów asfaltu ze Szczawnicy do Jaworek. W jaworkach wjeżdżamy na zielony szlak i jesteśmy w niewielkim, ale urokliwym rezerwacie "Biała Woda".
Biała Woda to rezerwat krajobrazowy o powierzchni 33,71 ha. Płynący przez niego potok na którym tworzą się niewielkie wodospady otoczony jest oryginalnymi skałkami.


Tuż za rezerwatem szlak rowerowy wiedzie bokiem omijając halę na której znajduje się bacówka. Lubiących popychanie rowerów zapraszam do skorzystania z żółtego szlaku. Trzeba jednak się przygotować na pokonanie 200 metrowej różnicy wzniesień i to na odcinku około jednego kilometra, a więc dość znacznego nachylenia. Wypchanie zajęło nam dobre pół godziny. Po uporaniu się z tym docieramy do rozstaju dróg i granicy państwa. W lewo skręca szlak w kierunku na Suchą Dolinę. Na wprost przez turystyczne przejście graniczne wiedzie żółty szlak do Litmanowej na Słowacji. My wybieramy trzecią opcję i skręcamy w prawo na niebieski szlak pieszy wiodący wzdłuż granicy. Teraz możemy kilkaset metrów zjechać, aż do przełęczy Rozdziela (803 m). Rozciąga się z niej piękny widok na dolinę rezerwatu Białej Wody i dalej na Trzy Korony. Dziś jednak nici z podziwiania widoków. Zachmurzenie pełne. Z przełęczy pniemy się na Wierchliczkę (964 m). Wąska ścieżka i spore podjazdy więc często musimy popychać rowery i nic się nie zmienia aż do głównego naszego celu jakim jest Wysoka (1050 m).


Wydawać by się mogło, że to znacznie niżej niż wczorajsze wspinanie się na Radziejową, ale leśna ścieżka poprzecinana częstymi stopniami skalnymi powodowała dodatkowe utrudnienia, a pod sam szczyt Wysokiej trzeba było wręcz rowery wnieść na plecach. Przed samym szczytem jest jeszcze jedno przejście graniczne (również turystyczne oczywiście) poprzez które można zjechać zielonym szlakiem do Stranan by potem dojechać do Czerwonego Klasztoru i przełomem Dunajca powrócić do Szczawnicy(to jest pomysł na kolejna wycieczkę w tym rejonie). Najpierw trzeba jednak pokonać wyczerpujący podjazd pod Wysoką.

Zejście z Wysokiej nie daje wcale oddechu. To kolejne sto metrów które rowery spędzają na naszych plecach. Potem za to już pełnia szczęścia. Leśna ścieżka w buczynowym lesie po paśmie to sama radość. Szybko mijamy przeł. Kapralową i Borsuczyny (939 m). Pogoda niestety coraz gorsza. Mgła zasnuła wszystko dokoła i zrobiło się zimno. Dojechaliśmy do Durbaszki (942 m). Zjeżdżamy do poniżej położonego schroniska Pod Durbaszką.


Tu robimy krótki postój. Ze schroniska wracamy pod górę na szlak. Pogoda lekko się poprawiła, a szybka jazda nas rozgrzała. Pędzimy tak, że nie zauważamy zjazdu czerwonym rowerowym szlakiem do Szczawnicy. W rezultacie mijamy Cyrhle (774 m) i nadal niebieskim szlakiem dojeżdżamy do Szafranówki (742 m). Tu dopiero zjeżdżamy ( tzn. oni, bo ja schodzę) po stoku narciarskim obok Palenicy do miasteczka.




    DZIEŃ 3 - wiosenny - WLK. ROGACZ(1182m)


JAWORKI-->ziel. R przez rez. Biała Woda-->GRANICA PAŃSTWA

-->ziel. R-->PRZEŁ. GROMADZKA(631M)-->nieb. R-->KOSARZYSKA

-->ziel. R-->NIEMCOWA(1001m)-->WLK. ROGACZ(1182m)-->bez szlaku-->

REZ.NAD KOTELNICZYM POTOKIEM-->JAWORKI



Powracamy rowerami na szlaki Beskidu Sądeckiego już wiosną. Także w trzyosobowym składzie choć Pawła zastępuje Marek. Dziś mieszkamy i startujemy z Jaworek. Pierwszy odcinek pokrywa się z poprzednim jesiennym dniem, ale tym razem odcinek między Białą Wodą, a przejściem granicznym jedziemy zielonym szlakiem. Nie zmienia to faktu, że i tak jego większość pchamy rowery pod górę. Spod granicznego słupa tym razem w lewo niebieskim szlakiem granicznym i zielonym rowerowym na Szczob (935 m). Wysokość już znaczna, ale niezła ścieżka pnie się łagodnie pod górę więc z krótkimi wyjątkami szybko posuwamy się naprzód. Mijamy Szczob potem Hurcałki (938m) i Syhlę (935 m). Dojeżdżamy do Obidzy i zmieniamy szlak na niebieski. Rozpoczynamy szalony zjazd aż do Kosarzysk. Nareszcie poczuliśmy wiatr we włosach ... na brodzie. Szkoda tylko tej utraconej wysokości znów jesteśmy jakieś 500 metrów niżej. W tym szalonym pędzie Marek nie zauważył, że zgubił śrubę od korby i o mały włos byłby koniec tej wycieczki. Ale ponieważ mądry inaczej ma zawsze szczęście to 100 metrów dalej napotykamy serwis rowerowy i wychodzimy dzięki temu cało z opresji.



 Lekko i przyjemnie już dziś było teraz rozpoczyna się droga przez mękę. Rozpoczynamy wspinaczkę zielonym szlakiem na Niemcową. To niby tylko około 5 kilometrów, ale właściwie tylko niewielkie odcinki udało się nam wyjechać. Kilkakrotnie wręcz padaliśmy bez sił pokonując kolejne poziomice na mapie. Zeżarłem całą czekoladę jak mały batonik i musiałem zdjąć okulary bo nie nadążałem ścierać potu. Na szczęście czas nas nie gonił i na Niemcowej (1001 m) mogliśmy zrobić dłuższy odpoczynek. Zjedliśmy porządny posiłek, poleżeli na łące i dopiero po dłuższej chwili ruszyli dalej.

Właśnie ale czy dalej? Pognali jak opętani, a ja za nimi. Dopiero po kilkuset metrach mnie tknęło i popatrzyłem na mapę. Zaciągnąłem hamulce i darłem się na nich. Marek szybko zareagował, ale Kazik zjechał kolejne kilkaset metrów. I znów trzeba było się wspinać pod Niemcową. Teraz już wolniej i uważniej patrzyliśmy dokąd jedziemy. Pędząc na rowerze łatwo ominąć wymalowane strzałki niestety.


Ale jesteśmy już na właściwym szlaku tj. czerwonym w kierunku na Wielki Rogacz. Teraz już droga jest znacznie łatwiejsza choć zmęczenie powoduje, że coraz częściej łapiemy zadyszkę. Z Wielkeigo Rogacza podążamy w kierunku Radziejowej, ale już nie wspinamy się na szczyt. Dziś już nikt nie ma ochoty na oglądanie widoków z wieży widokowj. Omijamy ją szlakiem końskim biegnącym poniżej. Tu zjeżdżamy ze szlaku i na azymut zjeżdżamy obok rez. Nad Kotelniczym Potokiem i potem przez Mokrą (990m) do Czarnej Wody przysiółka Jaworek, gdzie mieliśmy nocleg. Zjazd wprawdzie był najkrótsza drogą, ale mało co nie pourywaliśmy na nim hamulców, a czasami puszczalismy się na łeb na szyje nie mągąc utrzymać dźwigni. Aż dziw, że nie pozrywaliśmy linek

Trudy tego dnia wynagrodziliśmy sobie pochłaniając wspomnianą już michę wędzonych żeberek w kapuście oraz butelczyną Karpackiego koniaku. W Jaworkach pozostaliśmy jeszcze do dnia następnego, ale zrobiliśmy już tylko krótką wycieczkę Przełomem Dunajca do Czerwonego Klasztoru i z powrotem.





Brak komentarzy: